Uwaga! Do 24 godzin po przeczytaniu tego artykułu z pewnością powiesz coś nie tak. Zamienisz początki wyrazów („ksy i poty”), z dystyngowaną sąsiadką przywitasz się wesołym „siema!” lub stworzysz zbitkę słów, która wskazywałaby na stan… wskazujący. Poznasz zaraźliwą moc przejęzyczenia. Lagun - przejęzyczenia

Historia nie tak dawna, bo z wiosny. Inspektorzy Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami otrzymali telefon od mieszkanki jednego z osiedli z prośbą o zabranie z rosnącego nieopodal bloku bzu egzotycznego zwierzęcia. Pani relacjonowała, iż stwór siedzi tam od dwóch dni, nie rusza się, a mieszkańcy boją się otworzyć okna w obawie, by nie wszedł do mieszkania. „Wie Pan co… To chyba lagun” – tak brzmiały jej słowa. Czy „lagun” miał oznaczać „legwana”? Nie wiadomo. Jak wiemy, okazał się croissantem. Rogalikiem francuskim, nadzianym na bzową gałąź i zdumiewającym kształtem.

Trafił na pierwsze strony (naprawdę to na ostatnie, do galerii ciekawostek) światowych gazet, pojawiał się na zakończenie ogólnopolskich serwisów informacyjnych. Przede wszystkim jednak stał się gwiazdą memów i numerem jeden w naszym słowniku wyrazów potocznych. Ba! W kilka dni po odkryciu laguna, sprzedawały go największe sieci supermarketów. Świetny przykład na to, jak przejęzyczenie może zagościć na stałe w języku codziennym.

Poplątanie języka nie oszczędza nikogo

Jeden z wielu. W historii polskiego internetu pojawiły się hasła, jak: „Tego nie pomalujesz, to je amelinium” (chodziło oczywiście o aluminium), „Halo? Styrta się pali” (sterta śmieci, kopa siana?) czy „niech mu nieba w ziemi będzie”. Autorem ostatniego z powiedzeń jest pan Wiesław Wszywka – emeryt, znany z testowania alkoholi w filmikach kręconych przez operatora o pseudonimie naffnaff. Pan Wszywka, podobnie jak wielu innych polskich mężczyzn, zagrzewających ławeczki przed rodzimymi „spożywczakami” (nikt ich jednak nie czyni bohaterami serii rozrywkowych), zachwyca kreatywnością, jeśli chodzi o przejęzyczenia. „Siki świętej Wenioriki”, „Kawa szkodzi na wszystko, nawet na impotencję”… Przykłady można by mnożyć. Mogłoby się wydawać, że za wiele popularnych wśród internautów przejęzyczeń, odpowiedzialni są ludzie starsi.

„Piętać po deptach”, „nie znasz gnia ani dodziny”, „zady i walety”… Jednak każdemu z nas zdarzyło się zamienić miejscami początki sąsiadujących wyrazów lub powiedzieć na głos, o czym się w danej chwili skrycie myślało. Mistrz psychoanalityki Zygmunt Freud życzył ponoć swojej pacjentce, by prędko nie opuściła łóżka. Zakończenie leczenia oznaczałoby bowiem dla niego koniec intratnego kontraktu. Dlaczego mówimy to, czego nie chcemy, przejęzyczamy się? Oto powód pierwszy: komunikacja zewnętrzna nie pokrywa się z naszymi myślami i pragnieniami.

Jak powstaje przejęzyczenie?

Co ciekawe, przejęzyczamy się w różnych sytuacjach. Niektórzy twierdzą, że wtedy, kiedy jesteśmy zrelaksowani, mówimy swobodnie. Nie kontrolujemy języka, stąd błędy. Czasami wypoczynkowi towarzyszą drinki, piweczka, szociki – niekiedy nawet nie zdajemy sobie sprawy, że powiedzieliśmy coś nie tak. Z drugiej strony, lapsusy językowe mogą przydarzać się w momentach zaskoczenia. Jak pisze internautka w komentarzach pod filmikiem Pauliny Mikuły z Mówiąc Inaczej (seria filmów w portalu YouTube), na pytanie „Niskie czy wysokie?”, w roztargnieniu odpowiedziała „nisokie”. Inna z pań, przyjmując w barze mlecznym zamówienie niezdecydowanej klientki, zapisała: „pierogi truskie”. Jak z truskawkami i ruskie.

Przejęzyczamy się zatem wtedy, kiedy się rozluźnimy lub pewne zdarzenie wyrwie nas z letargu. Nietrudno sobie wyobrazić także sytuację, gdy rozespany człowiek plecie trzy po trzy… Teoria ze wstępu do niniejszego artykułu również jest prawdziwa. Gdy czytamy o przejęzyczeniach, wzrasta podobieństwo, iż sami nim ulegniemy. To prawo przyciągania.

O zwyczaju językowym pisaliśmy już sporo. Na jego mocy pewne przejęzyczenia zyskały status kultowych i choć nie weszły oficjalnie na karty słownika, korzystamy z nich, gdy chcemy rozbawić słuchaczy wystąpienia lub wtrącić do rozmowy coś nietuzinkowego. Zabawniej, gdy przejęzyczymy się nieświadomie. Wtedy pozostaje przyjąć rolę bohatera anegdot z godniesioną płową.