Polski to język niezwykle bogaty – wystarczy zajrzeć do słownika w poszukiwaniu synonimów danego słowa, a nierzadko pod jednym hasłem znajdzie się kilkanaście wyrazów. Z ogromnych możliwości słowotwórczych korzystają literaci, kreując terminy tak barwne, układając zdania tak zawiłe, że czytelnikowi przyjdzie chwilę się zastanowić, nim odszyfruje ich sens. Język nas odzwierciedla. Jako naród jesteśmy przyjaźni, choć potrafimy rzucić mięsem. Jesteśmy patriotami, „swoimi chłopami”, otwarci i ksenofobiczni zarazem, pamięć o przeszłości i pęd ku innowacji w jednym. Jesteśmy różnorodni. A język najpopularniejszych polskich autorów (Witkowskiego, Masłowskiej, Chutnik, Huellego, Tokarczuk, Pilcha i innych), pełen liryczności i brutalnego realizmu, elementów plastycznych i fantazmatów, doskonale tę cechę wyraża.

Czy język ma znaczący wpływ na charakter, klimat powieści?

Jeśli tak, wszystkie dzieła literatury Półwyspu Iberyjskiego musiałyby prowadzić przez fabułę wartko, szybko, z temperamentem, a skandynawskiej – z rozwagą, rozmysłem, chłodną kalkulacją. Generalizować nie wolno, ale… coś w tym jest. Podobnie jak w japońskich powieściach, w których typowo japoński sposób bycia odbija się jak w zwierciadle. Weźmy za przykład dzieła Murakamiego.

Dlaczego nie autora klasycznej japońskiej powieści? W końcu poszukujemy ducha Japonii w słowie, a Murakami to pisarz wykpiwany przez krytyków (japońskich, rzecz jasna) za schlebianie masowym, zamerykanizowanym gustom. By ukazać charakter Kraju Kwitnącej Wiśni na zasadzie kontrastu, a z drugiej strony udowodnić, że jednak Murakami i jego prace opierają się na tradycyjnych japońskich wartościach.

Haruki Murakami cytat
Wychowany w rodzinie badaczy japońskiej literatury, Haruki od czasów nastoletnich pochłaniał tę amerykańską – powieści, opowiadania, eseje z podróży. Murakami należał do pierwszego pokolenia, które nie bało się Stanów Zjednoczonych. On je hołubił, a pisarzy amerykańskich kryminałów stawiał sobie za wzór. Sam przez długi czas nie pisał, lecz tłumaczył ulubione dzieła, dodając do nich pierwiastek japońskości. Dygresja: jak za Bernadettą Croce przytoczył Sapir w „Język. Wprowadzenie do badań nad mową”, dzieła literatury nigdy nie da się przetłumaczyć, ze względu na wielką zależność między językiem a kulturą. Choć, jak mówi, tłumacze tłumaczą i robią to dobrze. Problemy sprawiają im również prace Murakamiego.
W powieści „Koniec świata i Hard-Boiled Wonderland” autor opowiada o świecie przedstawionym przy pomocy dwóch narracji: „boku” i „watashi”. Obydwa słowa w japońskim znaczą „ja”. „Watashi” to określenie formalne, stosowane przy autoprezentacji, w sytuacjach oficjalnych, w literaturze i wtedy, gdy słuchacz ma wątpliwości, co do podmiotu. „Boku” natomiast może powiedzieć o sobie tylko mężczyzna, gdy zwraca się do znajomego lub samego siebie. Jak zachodni czytelnicy mieliby odróżnić historie opowiadane przez „boku” od tych, które relacjonuje „watashi”? W powieści taki podział ma głęboki sens – „watashi” żyje w świecie rzeczywistym – metropolii tokijskiej, „boku” natomiast w nie do końca określonym, „w Mieście i jego niepewnych murach”. Zamieszkują światy rzeczywisty i fantastyczny, zewnętrzny i wewnętrzny, symbolizując warstwy japońskiej jaźni (to, co dla społeczeństwa różni się od tego, co dla siebie). Jak tłumacze radzą sobie z podwójnym „ja”? Ten wersji angielskiej przedstawił opowieść w dwóch czasach: przeszłym i teraźniejszym.
Haruki Murakami cytat
Japoński to język statyczny, kontekstu i niedopowiedzeń. Stawia na krótkie zdania, mało kwieciste, acz rzeczowe opisy i to, co znaleźć można między wierszami. (Sapir: My, patrząc na ów język, musimy uwzględnić wszystkie jego giętkości i sztywności i pracę artysty postrzegać w relacji do niego.) Murakami nie jest wylewny. Mimo że w trakcie pisania słowa płyną z jego podświadomości jak bystry potok, same są konkretne, pełne, jasne. Brak u niego skomplikowanych opisów psychologicznych, są suche fakty, które wydają się nieistotne (np. wzmianki w jednym z opowiadań, że dziewczyna z bohaterem rozmawiała, ale z nim nie spała), a dla całości mają znaczenie. Bohaterowie nie biorą udziału w pościgach samochodowych, strzelaninach, nie kłócą się namiętnie, a raczej spokojnie podążają za losem, jaki im pisarz obmyślił – dialogi prowadzą z rzadka. Ponadto, wszystkie czasowniki w języku japońskim mają te samą końcówkę, a kolejność zdania powinna być zawsze taka sama: podmiot – dopełnienia – czasownik. Ktoś mógłby zapytać: jaka więc przyjemność z czytania? Pieszczotą dla oka i ducha są znaki.
Statyczność japońskiego języka nie oznacza zupełnej bohaterów nieruchliwości. Wręcz przeciwnie, Japończycy naprawdę przykładają się do realizacji powiedzenia „w zdrowym ciele zdrowy duch”. W „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu” autor rozbiera tę rekreacyjną i głęboko uzdrawiającą czynność na części pierwsze, obnażając sedno swej japońskości. Analizuje szybkie przemieszczanie się spokojnymi zdaniami, tworząc z biegania aktywność niemal metafizyczną. Zdrowy żywot pisarza kontrastuje ze stereotypem, że dobra literatura powstaje w zadymionych pokojach, przy szklaneczce whisky, albo taniego wina.
Literaturę japońską tłumaczy się ciężko, aczkolwiek wieloznaczność kanji to problem mniejszego kalibru przy tym: jak oddać w powieści japoński klimat? W tym wypadku język ma na dzieło przemożny wpływ, przenosząc na papier cechy typowo japońskie: spokój ducha, pogodzenie się z życiem, skrytość wewnętrznego „ja”. Tłumaczem dzieł Murakamiego na język polski jest pani Anna Zielińska-Elliot, której atmosferę powieści i opowiadań udaje się przekazać z dużą dokładnością.