języki w Internecie

  • Zdissowałam na Fejsie tą lanserkę, a ona chce to zgłosić do administracji jako cyberprzemoc!
  • Na pewno puszcza ściemę. Zrobię na nią mema w Paincie.

 

Gdy słyszymy podobną rozmowę w windzie, robimy zdegustowaną minę, wywracamy oczami, a co odważniejsi wzdychają pod nosem „Ach, ta dzisiejsza młodzież”. Niektórzy zachowują pokerową twarz, bo nie rozumieją wypełnionych pochodzącymi z angielskiego terminami wypowiedzi.

Okazuje się, że powinni. Wedle nowego wydania „Wielkiego słownika ortograficznego PWN z zasadami pisowni i interpunkcji” pod redakcją Edwarda Polańskiego, wszystko w przytoczonej rozmowie jest po polsku. W ważącym 1,76 kilograma tomiszczu znalazło się więcej wyrazów najnowszych, m.in.: afterparty, Android (pisane dużą literą!), braffiterka, buspas, dron, elektrośmieć, hipster, tweetować czy wiral. Warto zwrócić uwagę na pisownię niektórych „obcobrzmiących” wyrazów – trzon zachowuje zasady z języka angielskiego, np. „braffiterka” przez dwa „f” lub „tweetować”, a nie „tłitować” czy „twitować”, choć przecież jest „Twitter”. Spróbujmy wytłumaczyć ten wyjątek osobie, która media społecznościowe obchodzi szerokim ruchem kursora po ekranie.

„Lajkować” czy „polubiać”?

Podobną trudność sprawia wytłumaczenie niewtajemniczonemu, co oznacza znajdujące się w słowniku „lajkować” i jakim prawem zastępuje polskie… hmm… „polubiać”. Edytor tekstu podkreśla, więc nie ma takiego słowa. Choć czerwoną falę stawia również pod „lajkować”, a to jest. Rozmieńmy „lajkowanie” na drobne. Na Fejsie, pozostając już przy tej poprawnej formie, pod postami widnieją znaczniki „Lubię to!”. W angielskiej wersji językowej, bezwykrzyknikowy „Like”. Dlaczego więc nie „polubiamy”, a „lajkujemy”, skoro po angielsku, bez komplikacji, like is like? Dlatego, że w polskim polubienie na Fejsie nie równa się temu w życiu, a „like” oznacza zarówno „lubić coś, kogoś” (pałać sympatią), jak również uznawać coś za interesujące, ciekawe, fajne (w znaczeniu „podoba mi się to”). Na co dzień nie lubimy przecież czyichś wypowiedzi, co najwyżej się z nimi zgadzamy.

Anglicyzmy po polsku

Zgoda, w tym wypadku „polubiać” brzmi sztucznie, niemal groteskowo. Może jednak dałoby się uciec od anglicyzmów i zastąpić wyrazy najnowsze takimi, w których (jak to po polsku) wszystko bulgocze i szeleści? „Dissować” (termin od dwudziestu lat zakorzeniony w polskim slangu hiphopowym) to przecież nic innego jak „oszczerzać”, od „oszczerstwa”. A „stalker” to z kolei „gwiazdośledź”. Wolne żarty! Dla najmłodszych, wychowanych w obyciu z językiem angielskim pokoleń, nie ma chyba wyrazów bardziej adekwatnych i naturalnie brzmiących niż te, które jako pierwsze zastosowano do nazywania danego zjawiska. I najgrubszym słownikiem (wydanie z 2016 r. ma 1340 stron) używanych spontanicznie słów z podświadomości nie wybijesz. W końcu to ludzie tworzą UZUS, a nie UZUS ludzi – w każdym razie tak, a nie na odwrót.

Wszystko przez te internety

Skąd we współczesnym polskim usankcjonowanym już słownictwie konstrukcje tak oryginalne jak „parabank” czy „elektrośmieć”? Te znalazły stałe miejsce w języku za sprawą mediów, które tworzą tytuły jak najkrótsze, a jednocześnie najbardziej chwytliwe – powyższe skrótowce pasują do nich w punkt. „Mem”, „wiral” czy „kamper” to z kolei sprawka Internetu, a bardziej szczegółowo: portali rozrywkowych, mediów społecznościowych i gier MMORPG (massively multiplayer online role-playing game, w wolnej interpretacji: gier online, w których jednocześnie biorą udział całe rzesze wcielających się w różne postaci użytkowników). Kto wie, może i ten akronim, z braku alternatywy, pojawi się w słowniku? W końcu, nowe wyrazy tworzą firmy mniejsze i większe („paczkomat”, „helpdesk”, „dron”), a także my sami, szarzy użytkownicy języka, pojący swoje dzieci z niekapków i jeżdżący buspasami w godzinach, których nie wolno.

W czasie, gdy „prawdziwy” patriotyzm rośnie w siłę, pytamy: czy przyjęcie do słownika wyrazów tak najnowszych  to nie zdrada wobec szlachetnego, bogatego i różnorodnego języka polskiego? Pocieszamy się tym, że XIV-wieczny kronikarz, tłumacz z okresu rozbiorów, Bolesław Prus i Czesław Miłosz, gdy słyszeli o „pończochach”, „telefonie” czy „Internecie”, mogli myśleć podobnie. Że wszystkie dzisiejsze archaizmy też miały swój czas świetności, a wkrótce i wyrazy stosowane przez nas na co dzień dołączą do przepastnego archiwum. Przyjdzie nowe, znak czasu, a czy nam oceniać czy lepsze? Po to słownik jest tak obszerny i ciężki, by każdy mówił i pisał, na jaki sposób chce.