Przyjmę ordery i odbiorę deliwerkę…

…czyli kulisy powstawania dwujęzycznych pracowniczych żargonów. W jakich środowiskach dochodzi do ich utworzenia? Czy osoby spoza danego kręgu mogą je zrozumieć? Przyjrzyjmy się przykładom!

Wyczekowałeś gości z trójki? – zapyta sprzątacz hotelowy recepcjonistę. Chciałbym już „zrobić generała”[1].

Brzmi dziwnie, śmiesznie, może podejrzanie? W nastawionym na międzynarodową klientelę przemyśle turystycznym roi się od podobnych sformułowań. Pracownicy hoteli, lotnisk czy restauracji na starówkach miast powinni znać przynajmniej jeden język obcy – najczęściej wymagany to angielski. Posługując się nim w kontakcie z klientami, siedzący „na froncie” (od ang. work at the desk front) recepcjoniści czy biegający między stolikami kelnerzy nie mają w zwyczaju (jak żaden inny człowiek) nazywania danego przedmiotu przy użyciu dwóch określeń. Od przyzwyczajenia bardziej niż od sytuacji zależy, czy największy pokój w domu określamy mianem „salonu” czy „pokoju dziennego” – na podobnej zasadzie pracownicy hotelu miast „potwierdzenie” mówią „konfirmacja” (ang. confirmation).

Praktyczny aspekt żargonu

A niektórych zapożyczonych z mowy Szekspira zwrotów używają w celu skrócenia wypowiedzi. Walk-iny (od ang. walk-in guests) to goście, którzy pojawiają się w hotelu bez zapowiedzi, non-showy (ang. non-show guests) natomiast to ci, którzy dokonali rezerwacji, jednak do hotelu w ogóle się nie zgłosili. Słówka pochodzące z angielskiego zastępują także wychodzące z użycia rodzime – częściej niż „odźwiernego” spotkamy w hotelu „portiera” lub „doormana”, a już z pewnością „boya”. Zaadaptowane do polskich potrzeb słownictwo pozwala przy tym wyrównać nieścisłości semantyczne. Każda działająca w branży turystycznej instytucja potrzebuje dynamicznego, nowoczesnego, zapalonego managera. Czy taką osobę można jeszcze określić naładowanym nie do końca pozytywnym bagażem skojarzeń słowem „kierownik”? Czy stanowisko „supervisora” tłumaczyć jako „brygadzistę”? Czy „hot-doga” nazywać „bułką z parówką”?

Pidżynizejszyn

Pidginisation (po polsku, sic!, pidżynizacja) to zjawisko, polegające na utworzeniu mieszanki z dwóch lub więcej języków, stosowanej do określonego rodzaju kontaktów, np. służbowych. Interesująca nazwa wzięła się od angielskiego słowa „business”, które wypowiadane przez Chińczyków brzmiało niczym „pidżin”. Pidżynizacja ingeruje w reguły gramatyczne jednego z języków, przystosowując je do drugiego. Idealny przykład to „deliwerka”: ang. „deliver” – „dostarczać”, „dostawa” połączone z polską, świadczącą o rodzaju żeńskim końcówką „a”. Przed polską odmianą nie uciekną podobne twory: coffee brejk (ang. coffee break – przerwa na kawę), deparczer (ang. departure – odjazd), korner (ang. corner room – pokój narożny) oraz kanselacja (ang. cancellation – odwołanie).

Wszyscy będziemy speakować?

Czy podlegające podobnym modyfikacjom słownictwo ma szansę na stałe zagościć w języku powszechnym? To zależy od naszego stylu życia, można bowiem zauważyć, że coraz częściej i my, którzy w branży turystycznej nie pracujemy, „bukujemy” bilety i „czekinujemy” się w hotelach. Niekiedy pidżynizację myli się ze znaną nam inkorporacją terminów angielskojęzycznych do języka codziennego. Mówimy: te spodnie są trendy, ale jestem busy (ang. busy – zajęty) lub: smoothie to mój ulubiony napój – angielskie wtrącenia w tym wypadku nie zaburzają jednak składni ani nie powodują zmiany końcówek fleksyjnych.

Po co używać żargonu, który według purystów tak deformuje i zubaża dumę narodową – język polski? Chcąc odnaleźć się w nowej pracy, młodzi adepci branży turystycznej nie mają wyjścia, jak zaadaptować język praktyczny zgranego już teamu. By nawiązać kontakt z nowym otoczeniem, ludzie przystosowują się i „kraczą, jak i ono” – nawet jeśli dla zewnętrznych obserwatorów ów dziwny język nie ma sensu.

[1] „Wyczekowałeś” – od ang. „check out” – wymeldować. „Zrobić generała” to z kolei wykonać generalne sprzątanie pokoju. Przykłady wyrażeń z branży hotelarskiej pochodzą z pracy p. Marzeny Przeczek „Jak się mówi na froncie”, Kraków 2002