„Granice mojego języka są granicami mojego świata” – rzekł austriacki filozof, Ludwig Wittgenstein. Czy pewien świat znika, gdy umiera język? Niepodważalnie. Trafniej jednak będzie stwierdzić, że z powodu umierania świata giną języki.

Antropocen. To epoka, w której żyjemy, choć świat nauki oficjalnie jeszcze nie wpisał jej do ksiąg. Czas charakteryzujący się znacznym wpływem człowieka na Matkę Ziemię. Nazwa (w starogreckim anthropos – człowiek) nie ma pozytywnego wydźwięku. Klimatolodzy ostrzegają wprost: „Ziemia ginie”. Postęp spowodował wielki skutek uboczny. Większe bogactwo kosztem zubożenia natury.Dlaczego języki umierają

Jak to się ma do języka?

W wideo-felietonie brytyjskiego tygodnika „The Economist”[1] specjalista ds. języka Lane Greene wylicza, iż na Ziemi funkcjonuje obecnie ponad 7 tysięcy języków. Jedną trzecią z nich posługuje się mniej niż 1000 ludzi. Ile dni im zostało, skoro szacuje się, że pewien język umiera średnio raz na dwa tygodnie?

Ramionami antropocenu są ekspansja i globalizacja. Wielkie procesy, które stoją za destrukcją – przyrody i kultury. Ujednolicenie prowadzi do eksploatacji zasobów w imię zacierania się granic. Spadają drzewa, ciemnieją wody, milkną języki.

Porzućmy mroczną osnowę filozoficzno-poetycką na rzecz pragmatyki. Języki są w użyciu, dopóki ludzie chcą (i mogą) się nimi posługiwać.

Dlaczego umierają języki?

  •  z przyczyn politycznych

„Odkrycie Ameryki” i idąca za tym ekspansja terytoriów zamieszkiwanych przez rdzenną ludność pozbawiły ówczesny świat co najmniej kilkuset (jeśli nie kilku tysięcy) języków i dialektów. Indianie ugięli się pod naporem zachodniego świata, przyjmując hiszpański, później angielski, a także wyniszczające ich plemiona używki: alkohol i narkotyki. Tereny australijskiej Tasmanii zajęli z kolei osadnicy brytyjscy, którzy w Czarnej wojnie dokonali ludobójstwa, a pośrednio – sprowadzili na Tasmańczyków choroby.

Rzut oka na rodzime podwórko utwierdza jednak w przekonaniu, że z czasem zyskaliśmy zasoby do skuteczniejszej obrony dziedzictwa. Polacy w 1918 śpiewali z dumą „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród. Nie damy pogrześć mowy” dlatego, że przez 123 lata zaborcy zabraniali im wysławiania się w języku ojczystym.

  •  z przyczyn ekonomicznych

Gdy po II wojnie światowej w imperium ZSRR zaczęto budować Nowy Ład, każdy nastolatek wiedział, że jakimkolwiek językiem nie mówiłby w domu rodzinnym, godne życie robotnika zapewniała mu znajomość rosyjskiego. Któż z nas żyjących w XXI w. nie ma w sekcji Języki w curriculum vitae zapisane „Angielski – biegły”? To tak oczywiste, że pracodawcy ledwie przebiegają oczami przez ten dział CV. Podobnie w Chinach (teoretycznie) bogatych w dialekty. Kto zna mandaryński, może dostać pracę w stolicy lub w większym mieście.

Czy język można przywrócić do życia? Przykład z Izraela

Choć Żydzi nie uznają, jakoby Jezus Chrystus miał powstać z martwych, udało im się wskrzesić język, którym przez setki lat odprawiali wyłącznie liturgie. To precedens w skali znanej historii świata.

W latach 40. XX wieku, gdy osadnicy żydowscy w Palestynie zaczęli rosnąć w siłę (warto pamiętać, że na te ziemie migrowali Żydzi z całego świata), a plany utworzenia Państwa Izrael stawały się coraz bardziej realne, zespół lingwistów opracował słownik hebrajski, rozszerzając i przystosowując do współczesnego życia biblijny język. Za niezwykłą determinacją przemawiały lata wygnania, trudnej sytuacji w krajach, które nie do końca były domem, w końcu tragiczne położenie Żydów w czasie wojny.

Odrodził się w XXI wieku – język kornijski

O sukcesie w przywracaniu do życia języka, choć na mniejszą skalę, można powiedzieć również w przypadku kornijskiego. 1777 – to rok, w którym umarła Dolly Pentreath, ostatnia z osób posługujących się biegle tą staroceltycką mową. Kornijski przetrwał w strzępach. W domach na wybrzeżu znano pojedyncze słowa, zwroty. Ktoś miał kornijską książkę, inny notatki.

Pierwszy krok do odrodzenia postawił w 1904 naukowiec Henry Jenner, który wydał „Handbook of the Cornish language”. To efekt osobistych poszukiwań kornijskiego w terenie. Przez lata język uznany za wymarły stopniowo się odradzał, by w 2010 zostać uznanym przez ONZ za język żywy. Według statystyk, dziś posługuje się nim biegle przynajmniej 2000 osób, podczas gdy kilka tysięcy zna go w pewnym stopniu.

Język umiera powoli

Czy język może umrzeć śmiercią naturalną? W krajach zachodnich, w których pojawia się zjawisko multi-kulti, obserwujemy, jak kolejnym pokoleniom rodzin imigranckich trudno się ze sobą dogadać. Para, która osiadła w Stanach Zjednoczonych czy w Wielkiej Brytanii, wychowuje zazwyczaj dzieci dwujęzyczne, które poza językiem rodziców, posługują się angielszczyzną z odpowiednim akcentem. Ich dzieci z kolei, zwłaszcza jeśli pochodzą ze związków mieszanych, mówią przede wszystkim po angielsku. Niekiedy trudno im zrozumieć dziadków.

W większości przypadków język umiera powoli. Najsilniej odczuwamy to, gdy odchodzą nasi dziadkowie i ich gwary. Przypominamy sobie, jak zwracali się do nas „wzuj buty”, „zaprzyj drzwi” czy „puść telewizor”. My tak nie mówimy – chyba że udzielamy się w domu kultury.

[1]    https://www.youtube.com/watch?v=Qr8QsNCe3C4