Anne z Zielonych Szczytów Na polskim rynku dostępnych jest obecnie 16 przekładów serii powieści o życiu Anne Shirley. Najbardziej rozpoznawalny jest najstarszy, a zaraz po nim – najnowszy. „Stworzyłam ten przekład dla przyszłych pokoleń czytelników” – mówi jego autorka.

Powieść o przygodach Ani Shirley ukazała się w języku polskim po raz pierwszy w 1912 roku. Autorką przekładu była Rozalia Bernsteinowa, która przez tłumaczenie dokonane zgodnie z ówczesną sztuką, niejako (nie do końca słusznie) zaklasyfikowała dzieło do literatury dziecięcej.

Jak cytuje w swojej pracy Piotr Oczko[1], przekłady te powstały w latach 1913 – 1939, a więc w okresie, gdy polska literatura dziecięca wciąż pozostawała pod wpływem dziewiętnastowiecznych tendencji dydaktycznych (…). Prowadziło to do wytworzenia określonego modelu dziecięcego odbiorcy – biernego podmiotu działalności wychowawczej, do którego należy przemawiać w sposób uproszczony i infantylny, podając mu określone treści w jak najprzystępniejszej formie. (cytat z M. Adamczyk-Grabowska, „Wpływ kategorii odbiorcy na polskie przekłady angielskiej literatury dziecięcej”).

„Ania z Zielonego Wzgórza” sprzed 110 lat, którą bardzo dobrze znamy do tej pory, jest zatem ckliwa, ugładzona, uzasadniająca surowe podejście do wychowania dzieci, uproszczona i niepełna. Mowa tu o książce. Tytułowa bohaterka to u Bernsteinowej trzpiotka o wyciskającej łzy z oczu historii, skłonna do tragizmu, bujająca w obłokach. Jednak…

Taką Anię znamy i kochamy.

#AnnenieAnia

Anna Bańkowska, zasłużona tłumaczka i współzałożycielka Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, stanowczo stanęła po stronie dziewczyny, której starodawny przekład „obciął skrzydła”. Wyjaśnia to w wywiadzie, którego udzieliła Bernadecie Milewskiej, wielskiej pasjonatce świata stworzonego przez Lucy Maud Montgomery.[2]

Tłumaczka wie, że zrywając z tradycją dotychczasowych polskich tłumaczeń serii o świecie Anne, podejmuje bardzo odważny krok. Stoją jednak za nim mocne argumenty.

81-letnia Bańkowska czytała książkę już w 1949 roku, w wieku 9 lat. Przez lata przywiązała się do Ani, Maryli, Mateusza, Avonlea o nazwie odmienianej, jakby było miasteczkiem, i do zinfantylizowanego świata przedstawionego. Jednak gdy Wydawnictwo Marginesy zaproponowało jej przetłumaczenie wszystkich tomów „Ani…”, wiedziała, że musi podjąć się zlecenia, które może być jej ostatnim. I bardzo chce oddać tej historii zadość.

Zgodnie z współczesną etyką edytorską, tłumaczka przenosi imiona oryginalne, zatem: Matthew, Marilla, Diana, Rachel czy Anne. („Ann with an E” – tak brzmi tytuł serialu, który powstał na podstawie powieści). Uzasadniający fragment znajdziemy w nowym przekładzie:

Anne z e na końcu brzmi znacznie delikatniej. Wymawiając jakieś imię, zawsze można wyobrazić je sobie wydrukowane, prawda? Przynajmniej ja tak mam. A-n-n wygląda okropnie, natomiast A-n-n-e znacznie bardziej dystyngowanie. Gdyby tylko zechciała pani nazywać mnie Anne, łatwiej pogodziłabym się z tym, że nie jestem Cordelią.”

Bańkowska zdecydowała, że będzie bazować wyłącznie na oryginalnej wersji „Anne of Green Gables”. Przeczytała literaturę poświęconą Lucy Maud Montgomery, a także pisane przez nią pamiętniki. Autorka z Wyspy Księcia Edwarda była bardzo przywiązana do imion bohaterów i stworzonych na potrzeby powieści nazw własnych. Nie pozostało jej nic innego, jak odejść od powielanego przez lata przekonania, że farma Cuthbertów położona była na wzgórzu.

Farma Cuthbertów nie leżała na wzgórzu, czyli szczegóły, szczególiki…

Skąd „Zielone Szczyty”? – pytają zszokowani komentatorzy twierdząc jednocześnie, że nigdy nie przyzwyczają się do nowego nazewnictwa w świecie „Ani…”. Skąd „Zielone Wzgórze”? Mogłaby w kontrze zapytać Anna Bańkowska. I od razu udzieliłaby odpowiedzi na to pytanie, jak to uczyniła w jednym z nagranych wywiadów. Otóż Rozalia Bernsteinowa (przypominamy: pierwsza polska tłumaczka „Ani z Zielonego Wzgórza”) mieszkała przez pewien czas w Szwecji. Ze szwedzkiej wersji przejęła zatem część tłumaczeniowych sugestii. Niesłusznie, bowiem farma Cuthbertów nie leżała na wzgórzu.

W tym momencie popularność hasła „gables” w słowniku Google Tłumacz znacząco wzrosła, jednak internetowy translator nie jest w stanie wygenerować poprawnego wyniku. Jak wyjaśniają doświadczeni tłumacze, „gables” to ściana szczytowa, łącząca dwie części spadzistego dachu. To ściana pokoiku Anne, malowana na zielono. Fachowa nazwa tej części domu to wimperga. „Anne z Zielonych Szczytów” stanowi rozwiązanie wielkiego dylematu, które nie do końca podoba się samej Bańkowskiej. „Wola autorki jest dla mnie ważniejsza niż własny gust” – ucina dyskusję tłumaczka, z nadzieją, że przyszli czytelnicy do nowej nazwy się przyzwyczają.

Komentatorzy mają rozwiązanie: „skoro nie przetłumaczyła Pani imion, dlaczego nie zostawić w oryginale również nazw własnych?”. Bańkowska wyjaśnia: „te geograficzne zostawia się w oryginalnym brzmieniu, jednak fikcyjne tłumaczy”. Jeśli tytuł powieści brzmiałby „Anne z Green Gables”, w fabule nie byłoby Jeziora Lśniących Wód, Alei Zakochanych, Królowej Śniegu i wielu innych nadanych przyrodzie przez główną bohaterkę nazw.

Promocja książki

Wydawnictwo Marginesy ma pomysł na promocję nowoczesnego przekładu. „Odwiedź Zielone Szczyty, to przecież dobrze znane Zielone Wzgórze!”. Bez odniesienia do przyjętego przez polskiego czytelnika przekładu nie byłoby w zasadzie dla kogo wydawać książki. „Anne z Zielonych Szczytów” reklamowana jest jako najbliższa oryginałowi polska wersja przekładu. I mimo licznych komentarzy negatywnych, których autorzy zarzucają wydawnictwu i tłumaczce zamach na klasykę, niszczenie dzieciństwa i szarganie innych świętości, niemal każdy, kto zapozna się z przekładem, zmieni zdanie.

„Anne z Zielonych Szczytów” to kawał dobrej literatury. Bańkowska zachowała w niej dorosły humor, pominięty zupełnie w poprzednich przekładach Ani. Jako tłumaczka doświadczona, posługuje się językiem bogatym, kwiecistym, adekwatnym do czasu i miejsca akcji. Sprawdziła najmniejsze szczegóły: nazewnictwo flory, występującej specyficznie na Wyspie Księcia Edwarda; fakt, czy Gilbert mógł jechać rowerem, czy co najwyżej bicyklem. Wyłapała liczne odniesienia Lucy Maud Montgomery do ówczesnej kultury, prozy i poezji – jak sama mówi, na pewno nie wszystkie. Stworzyła nową, piękną wersję Anne.

Czy lepsze jest w tym wypadku wrogiem dobrego? Zupełnie nie. „Anne z Zielonych Szczytów” to dla klasycznej „Ani z Zielonego Wzgórza” godna partnerka. Świadomy czytelnik wybierze, kto będzie jego pokrewną duszą. Anne czy Ania?

[1]    P. Oczko Anna z domu o zielonym dachu: o cyklu powieściowym Lucy Maud Montgomery w [Teksty Drugie: teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5 (143), 42 – 61 https://www.bazhum.muzhp.pl/media/files/Teksty_Drugie_teoria_literatury_krytyka_interpretacja/Teksty_Drugie_teoria_literatury_krytyka_interpretacja-r2013-t-n5_(143)/Teksty_Drugie_teoria_literatury_krytyka_interpretacja-r2013-t-n5_(143)-s42-61/Teksty_Drugie_teoria_literatury_krytyka_interpretacja-r2013-t-n5_(143)-s42-61.pdf?fbclid=IwAR3Ek-vB8SWHD68QmTw6093l8yRceXbjEccoZUqO73mk2WvJIRF-1xLr2Lc

[2]    https://kierunekavonlea.blogspot.com/2022/01/wywiad-z-anna-bankowska.html?m=1&fbclid=IwAR0Snnx_7S_mBzwGhzIuhs9tkodbS-skiZd56_Rx9OnBSREsyUsIubAxywU