Tłumacz prezydentów

fot. Andrzej Hrechorowicz, KPRP. Źródło: Biuro Bezpieczeństwa Narodowego https://www.bbn.gov.pl

Tłumacz tłumaczowi nierówny. Zawód niby jeden, jednak ekscytację pracy za biurkiem, gdy pojawi się jakiś interesujący dokument, nijak porównać do emocji, jakie towarzyszą tłumaczowi ustnemu, pracującemu na konferencjach, wystąpieniach i spotkaniach polityków. Jak prawdziwy polityk, interpretator* ów musi pokonać tremę i stanąć na wysokości zadania. W czym jeszcze jego profesja podobna jest do służby społeczeństwu na tak wysokim stanowisku?

  1. Odpowiedzialność – zarówno polityk, jak i interpretator, ponoszą odpowiedzialność za prawdziwość swoich słów. Ten pierwszy oznajmia stanowisko swoje bądź partii, składa obietnice, ufając drugiemu, że wyrażone zostaną poprawnie. Gdyby tłumacz pomylił się w najmniejszej nawet kwestii (jak ten, który w anegdocie przy tłumaczeniu wyroku „rozstrzelać nie wolno, puścić” postawił przecinek dwa wyrazy wcześniej), zanim wraz z politykiem złożyliby sprostowanie, sala mogłaby zatrząść się z oburzenia lub zachłysnąć śmiechem. Odpowiedzialność za poprawnie przetłumaczone teksty i wypowiedzi ustne dotyczy każdego tłumacza, jednak w tym przypadku w grę wchodzą sprawy wagi państwowej i ponadpaństwowej, omawiane w decyzyjnym gronie.
  1. Erudycja – polityk musi być erudytą, rzecz oczywista. Jeśli w dodatku przywódcą, powinien porywać tłumy charyzmą, zwracać się prosto i konkretnie, używać dopasowanych do odbiorcy porównań i metafor. Politycy przygotowują swoje przemówienia odpowiednio wcześniej, mając czas na wysilenie umysłu w poszukiwaniu ozdobników. Tłumacz takie sprawy załatwia ad hoc, nie wiedząc, co przyjdzie mu przekładać. Jeśli mowa jest kwiecista, bo ów poseł, premier czy prezydent charakterystyczną ma osobowość, również interpretator musi przekazać ją w tym tonie. Jeżeli polityk mówi stanowczo, krótkimi zdaniami, wręcz oschle, tłumaczowi nie przystoi rozwlekać wypowiedzi, by nie zatrzeć zamierzonego przez pracodawcę wrażenia.
  1. Refleks – w tej kwestii musi wykazać się refleksem. Jak Witold Skowroński, który przekładał legendarną już w środowisku tłumaczy ustnych anegdotę Lecha Wałęsy o krewetkach. Prezydent wizytował w Japonii. Przemawiając do tamtejszej publiczności porównał komunistów do rzodkiewek – czerwonych na zewnątrz, a białych w środku. Interesująca metafora, lecz dla Japończyków niezrozumiała, gdyż na Wyspach Japońskich rzodkiewki i na zewnątrz, i w środku są białe. Skowroński miał dwie sekundy na znalezienie pasującego odpowiednika. Sytuację uratowały krewetki.
  1. Wiedza ogólna – interpretator powinien orientować się nie tylko w kulturze danego kraju, lecz również w wydarzeniach bieżących. Skowroński w trakcie jednego ze spotkań przedstawił ministra kultury i dziedzictwa narodowego, nie wiedząc, że dzień wcześniej nazwę resortu zmieniono po prostu na Ministerstwo Kultury. Tłumacze polityków mogą posiadać, prócz językowego, wykształcenie kierunkowe w zakresie politologii, jednak i ono nie pokryje wszystkich tematów, jakimi współcześnie politycy się zajmują. W instytucjach Unii Europejskiej tego samego dnia tłumaczą posiedzenia na temat żywności modyfikowanej, zużycia energii czy sytuacji w krajach bliskowschodnich. Skowroński opowiada, jak tłumacze w Parlamencie Europejskim pracują parami. Jeden tłumaczy intensywnie przez pół godziny, a w tym czasie drugi, gdy zajdzie potrzeba, podpowiada mu słowa i zwroty.
  1. Umiejętność organizacji – zdarza się, że politycy mówiący do obcokrajowców dbają o organizację wypowiedzi własnej, zapominając o czasie, który muszą zostawić na przekład. Jak w trakcie spotkania Bronisława Komorowskiego ze słowackim prezydentem. Ten pierwszy mówił, nie pozwalając tłumaczowi przełożyć wypowiedzi. Podobnie z działającym w PRL-u Jackiem Kuroniem, który wygłaszał przemówienia płomienne, zaangażowane, często nieprzerwane. Umówił się więc z tłumaczem, że ten będzie kopał go w kostkę w chwili zapomnienia.
  1. Dobre stosunki z współpracownikami – przydają się, choć nie są konieczne. Wiadome, że w środowisku politycznym ten, kto cieszy się poparciem kolegów, będzie kandydatem również dla społeczeństwa. Tłumaczowi natomiast znajomość osoby tłumaczonej bardzo pomaga w pracy. Szczególnie, gdy dany polityk wyraża się specyficznie, mówi cicho, niewyraźnie bądź nie do końca udaje mu się w mowie przekazać to, co naprawdę ma na myśli. Przebywając z politykiem, jadając z nim posiłki, rozmawiając, tłumacz ma szansę poznać poglądy, reakcje w różnych sytuacjach, nauczyć się wychwytywać rozmaite zwroty, a także właściwie interpretować ton wypowiedzi oraz mowę ciała. Tony Rosado na swoim blogu „The Professional Interpreter” opowiada, jak przed tłumaczeniem mowy, jaką miał wygłosić z okazji przyjęcia kandydatury na nowego prezydenta USA Barack Obama, godzinami studiował jego wypowiedzi telewizyjne.

Zarówno Rosado, jak i inni profesjonalni tłumacze polityków praktykują jedną zasadę: by móc tłumaczyć efektywnie, własne poglądy należy odłożyć na bok. Ba, wyrzucić je z podświadomości, żeby nawet przez przypadek nie wpłynąć na wydźwięk wypowiedzi. Odnosząc się do tytułowego założenia – czy dobry interpretator miałby szansę zostać wpływowym politykiem? Pewnie tak, lecz, siedzący w budce spikerskiej, chowa się przed splendorem.

*Od ang. intepreter. W języku angielskim obowiązuje podział słowny na translators (ang. tłumacze pisemni) oraz interpreters (ang. tłumacze ustni).