Nie tylko „hau, hau” – czyli słów kilka o tłumaczeniu języka zwierząt

Chyba każdy, kto posiada w domu jakiegoś zwierzaka, chciałby z nim  rozmawiać. Są tacy, którzy twierdzą, że to proste – wystarczy odpowiedni trening dla pupila i dużo cierpliwości dla jego właściciela, a wówczas przekazywanie konkretnych komend i rozumienie swoistej mowy zwierząt jest możliwe. Są jednak tacy, którzy mają trudności z najprostszym porozumiewaniem się z zagranicznymi zwierzętami. Jakby nie było, tłumaczenie mowy zwierząt okazuje się być czymś całkowicie fascynującym.

Koń jaki jest, każdy widzi

Komunikacja między zwierzętami a ludźmi jest możliwa. Każdy właściciel czworonoga bez wahania stwierdzi, że porozumiewanie się z nim, wykraczające poza ramy wydawania i słuchania komend, jest czymś naturalnym. Tłumaczenie prawdziwych komunikatów ukrytych za zwierzęcą mową ciała, a tym samym na nawiązanie dobrej relacji między właścicielem a zwierzakiem, naprawdę się opłaca i może przynieść zaskakujące translatorskie efekty.

Znany jest przypadek konia określanego jako mądry Hans, który według jego tresera,  umiał rozwiązywać proste zadania arytmetyczne. Koń wystukiwał kopytem odpowiedni wynik na zadawane zagadki matematyczne, co wprawiało w zdumienie licznie zgromadzony tłum przybywający na specjalnie organizowane pokazy. Jednak w 1907 roku psycholog Oskar Pfungst udowodnił, że koń reagował wyłącznie na nieświadome ruchy ciała obserwatorów – widząc pozytywną reakcję, przestawał stukać, co sprawiało wrażenie faktycznej umiejętności liczenia. Od tego wydarzenia, język został uznany za wyłączną domenę gatunku homo sapiens i wszelkie twierdzenia, że zwierzę może rozumieć ludzką mowę, kwitowano wynikami badań powyższego behawiorysty.

Jednak współcześnie rozwijają się badania, które jednoznacznie wskazują, że porozumienie ze zwierzętami jest możliwe. Stanley Coren – psycholog i autor poradników dla właścicieli psów, opierając się na badaniach nad zachowaniem zwierząt i biologii ewolucyjnej, twierdzi, że przeciętny pies domowy jest w stanie zrozumieć ludzką mowę. Według niego, pies jest w stanie opanować 165 słów – czyli tyle, ile dwuletnie dziecko. Znane są również badania profesor Julii Fischer, która obserwowała collie imieniem Rico, który, zdaniem jego opiekunów, potrafił nazwać 70 obiektów. Ostatecznie, wyszło na jaw, że ów pies zna nazwy nie 70, lecz 200 rzeczy! W pracy opublikowanej w 2004 r. w prestiżowym magazynie „Science” badaczka opisuje, jak szybko Rico uczy się nowych słów – wystarczy umieścić w pokoju kilka znanych mu przedmiotów oraz jeden nieznany, a następnie poprosić o przyniesienie tego nowego, wymieniając jego nazwę. Okazuje się, że pies przynosił właśnie to, co trzeba. Musiał więc rozumieć, że skoro nazwa nie jest mu znana, to dotyczy nowego obiektu. Co istotne, miesiąc później Rico nadal  pamiętał nowe słówko.

Jak robi piesek?

Warto pamiętać, że język zwierząt ma szczególny aspekt, o którym każdy, kto chciałby z zagranicznym zwierzakiem porozmawiać, musi pamiętać. Chcąc przywołać na egzotycznych wakacjach kota czy psa, nie zdziwmy się gdy zwierzak zwyczajnie nas zignoruje. Często okazje się bowiem, że na nasze „kici-kici” reagują tylko polskie sierściuchy – greckie koty przybiegają na „pss-pss”, a angielskie na „push-push”. Zwierzęta przyswajają bowiem przez lata komunikaty w rodzimym języku, dlatego każda inna komenda sprawia im komunikacyjny problem. Nawet osoba posiadająca gruntowne wykształcenie filologiczne, może mieć problem z użyciem odpowiedniego języka zwierząt, w przeciwieństwie do dzieci z danego obszaru językowego. To one już od najwcześniejszych  lat umieją odpowiedzieć na pytanie: „Jak robi piesek?, Jak robi konik?”. Okazuje się bowiem, że ludzie na całym świecie inaczej przywołują zwierzęta i inaczej je rozumieją. Różnice w naśladowaniu odgłosów zwierząt w danym języku biorą się stąd, że każdy język korzysta z innego systemu dźwięków, jakim ten język dysponuje. Aby uniknąć zatem komunikacyjnych problemów ze zwierzakami, potrzebny jest dobry tłumacz, który świadomy tych fonetycznych różnić jest w stanie odpowiednio przetłumaczyć te, wydawać by się mogło na pierwszy rzut… ucha, proste wyrazy. Nie każdy bowiem wie, że szczekanie naszego polskiego psiaka, w Anglii jest zapisywane „woof”, a co dopiero mówić o bardziej egzotycznych przypadkach – japońskim „wan-wan”, czy koreańskim  – „mąk-mąk”.

Onomatopeje, czyli wyrazy dźwiękonaśladowcze, które tworzymy by oddać dźwięki zwierząt, nie stają sie więc wierną imitacją tego co słyszymy, ale aproksymacją, czyli przybliżeniem. Ma to duży wpływ na zróżnicowanie ich zapisu. Bierze się on głównie z tego,   że w niektórych językach istnieją głoski, jakich brak w innych systemach językowych. Przykładowo w japońskim nie ma głoski „r”, dlatego japońskie prosię będzie robiło „buu”, a nie „chrum” jak w języku polskim. Zapis języków zwierząt naprawdę może przybierać odmienne formy, chociażby dźwięki angielskiego koguta „cock-a-doodle-doo” nie przypominają  zupełnie  hiszpańskiego „kikiriki”. Umiejętne przetłumaczenie obcojęzycznego tekstu zawierającego onomatopeje ma kolosalne znaczenie dla zrozumienia tekstu. Okazuje się bowiem, że na przykład „cra-cra” czy „kwak-kwak” nie wydaje odpowiednio gawron i kaczka, ale żaba włoska i holenderska. Widać zatem, że dogadanie się z zagranicznymi zwierzakami wcale nie jest takie proste.

Być jak dr Dolitte

Wielu z nas  pamięta z dzieciństwa postać pociesznego doktora Dolitte, który w serii książek Hugh Loftinga umiał rozmawiać ze zwierzętami. Poznając jego liczne przygody związane z tą niezwykłą umiejętnością, pewnie niejeden z nas pozazdrościł tego daru. Pewnie dlatego, w sieci zawrzało gdy kilka lat temu pojawiła się informacja, że firma Google wypuściła na rynek aplikację na telefony komórkowe, która umożliwia tłumaczenie języka zwierząt. Wystarczy wybrać odpowiednie zwierzę i je nagrać, a program na podstawie zaawansowanej analizy neurolingwistycznej jest zdolny przeanalizować dany fragment pod kątem danych językowych i ostatecznie – wyświetlić przetłumaczony komunikat. Nadzieja na zrozumienie swoich zwierzaków w sercach właścicieli zgasła, gdy okazało się, że ta informacja jest primaaprilisowym żartem. Jednak technika ciągle się rozwija i obecnie trwają prace nad urządzeniem No More Woof!, które na podstawie czujników wykorzystywanych przy badaniach EEG jest w stanie tłumaczyć myśli domowego psa. Wystarczy założyć gadżet na jego głowę, a czujniki monitorujące mózg wysyłają dane do komputera, który odczyta je i przypisze konkretnym schematom myślowym. Już ponoć istnieje prototyp, który umie zinterpretować skowyt i warknięcie na komunikaty: „Jestem głodny!”, „Kim jesteś?” czy „Muszę na spacer!”. Czy to dużo, czy mało – muszą ocenić właściciele, którzy chcąc wesprzeć rozwój urządzenia, mogą to uczynić przez datki na serwisie crowdfundingowym. Do tej pory, pozostaje im wiara we własne możliwości komunikacyjne pozwalające się porozumieć ze swoim pupilem oraz korzystanie z pomocy tłumacza w przypadku chęci porozmawiania ze zwierzętami na zagranicznych wakacjach.

W jakikolwiek sposób by nie tłumaczono mowy zwierząt, warto mieć w pamięci słowa Leonarda da Vinci „Człowiek posiada wielki dar, dar mowy, ale większość z tego co mówi jest puste i zwodnicze. Zwierzęta mówią niewiele, ale to niewiele jest prawdziwe i użyteczne, więcej trzeba cenić rzecz małą i prawdziwą, aniżeli wielkie oszustwo”.

Dodaj komentarz