Feminizm w języku polskim Gdy statystyczny Kowalski słyszy rozwałkowane przez media słowo „gender”, w jego oczach pojawia się przestrach. Czy zachowuje się wedle najnowszych reguł poprawności politycznej? Jak ma używać języka genderowo poprawnego, by nikogo przypadkiem nie urazić?

Zdezorientowany, może wybrać spośród trzech stanowisk:

  1. Zachować radykalizm

A jednocześnie konserwatywną, językową poprawność. Według ustaleń polskiego słowotwórstwa (jak i wszystkich zbadanych dotąd języków świata), przeważająca większość rzeczowników odnoszących się do ludzi zbudowana została na rodzaju męskim. Lekarz, prezydent, konsul, podróżnik, geograf, murarz, mechanik – jeszcze w początkach XX w. zawody te zarezerwowane były dla mężczyzn, a na kobietę z kluczem hydraulicznym w ręce patrzono jak na zjawę. Dziś płeć piękna robi wszystko. Programuje, analizuje, naprawia, ściga się, kopie i wchodzi w kanał w warsztacie. Niektóre kobiety ubolewają, że w języku polskim tak mało jest feminatywów, którymi mogłyby określać swoje profesje. Wedle norm, korzystać muszą z form męskich, dodając do nich końcówkę „-ka”: lekarka, nauczycielka, fryzjerka. Będąc kierowcą, nie mogą stać się kierownicą. Trzeba zachowywać się według standardów, coby przesada nie doprowadziła do szkodliwych dla języka wynaturzeń – myśli Kowalski.

Oczywiście, słyszał o gender. Wedle słownika PWN, to zespół zachowań, norm i wartości, przypisanych przez kulturę do każdej z płci. We współczesnym dyskursie, gender to, niekoniecznie idąca w parze z biologiczną, płeć społeczno-kulturowa. Dowiedział się o tym niedawno. Gdy był nastolatkiem, jego otoczenie nie zajmowało się takimi zagadnieniami. Zatem czy nie dał się zwariować nowoczesności?

Środowisko prawicowe zarzuca równościowemu, iż językiem gender pragnie zbudować świat na nowo. Chce wyprzeć istniejące już pojęcia, jak w szwedzkim przedszkolu, gdzie nie ma „chłopców” ani „dziewczynek”, gdyż zarzucono językowy podział na płci. Genderowcy stosują neologizację (redefiniują stare pojęcia lub na ich podstawie budują nowe), by usystematyzować „homomałżeństwo” oraz neosemantyzację (zmieniają znaczenie słów istniejących), by nadać moc ideologii „gender” – podczas gdy słowa „gender” w angielskim używało się po prostu do określenia płci. Kowalski wraca do tradycji, zdając sobie sprawę, że samo posługiwanie się pojęciami genderowymi uprawomocnia ich istnienie. Czy należy w ogóle wypowiadać słowa „gender”, „orientacja seksualna” czy „mechaniczka”…?

  1. Solidaryzować z feministkami

Jeśli wszystkie rzeczowniki rodzaju żeńskiego kończą się na „-a”, to jak interpretować słowo „mężczyzna”? – żart ów powtarzają feministki. Jak by nie było, Kowalski rozumie ich zgorzkniałość i zastanawia się: może te kobiety mają trochę racji? Faktycznie, w języku polskim liczba feminatywów wychodzi na niekorzyść płci żeńskiej. Przeważają rzeczowniki męskiego pochodzenia, co tworzy w języku nierówny obraz płci. Podobna sytuacja jak w słowotwórstwie, ma miejsce również w leksyce, gramatyce i frazeologii (fachowo: asymetria rodzajowo-płciowa). Wystarczy przypomnieć sobie przysłowia „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle” czy „Baba z wozu, koniom lżej”, wywodzące się z tradycji ludowej o nastawieniu patriarchalnym, lecz wciąż powszechnie stosowane.

Pragnąca równości kobieta chciałaby móc tytułować się inaczej niż od męskiego „pani profesor” czy nieco uniżająco „profesorka”. W PRL-u nazywanie kobiety „kierowniczką”, „dyrektorką” bądź „prezeską” nie było uchybieniem. Dziś tytuły te odbierają stanowisku szacunek, brzmią nieco niepoważnie, wręcz ujawniają niechęć mówiącego. Poza tym gdyby chcieć dodawać do każdej formy rodzaju męskiego „-ka”, w niektórych wypadkach wychodzą kurioza, np. murarzmurarka czy ślusarzślusarka, a także słowa sprawiające trudności w wymowie i w zapisie, jak „architektka” czy „adiunktka” (autor tego tekstu sam by się pomylił, gdyby w porę nie zauważył).

Kowalski solidaryzuje się ze staraniami pani Joanny Muchy, którą media wciąż ironicznie określają „posłą”. Popiera prowadzone na Uniwersytecie Wrocławskim prace nad stworzeniem słownika form feminatywnych oraz uzupełnienia luk leksykalnych, które pojawiają się wraz z postępem. Ubolewa, że w polskiej prasie feminizacja języka nie zachodzi konsekwentnie. I na wszelki wypadek zawsze pyta kobiety: kim jesteś z zawodu? A nuż nie chciałaby się jednak identyfikować z żeńską formą rzeczownika i byłaby gafa.

  1. Rzucić się w rwący nurt nowoczesności

Jeśli nie feminatywy, to co? Czy język przewiduje formy inne niż męska i żeńska (plus nijaka w odniesieniu do dziecka, które nieprędko zawalczy o niezależność w języku)? W kulturach całego świata występuje jeszcze trzecia płeć – kobiety, które czują się jak mężczyźni i vice versa. Ich gender nie zgadza się z płcią biologiczną, więc oni sami nie utożsamiają się z formami proponowanymi im przez język. Jak sprawić, by nie czuli się gorsi bez takiej reprezentacji? – główkuje Kowalski.

Niektórzy, patrz: marka Kinky Winky, znalazła sposób, by uwzględnić w języku inną płeć. W swoim najnowszym ebooku zwraca się do czytelników jednocześnie na trzy sposoby, odmieniając zarówno rzeczowniki, jak i czasowniki: „operatorka_r”, „aktorki_rzy” czy „powinny_i”. Zwróćmy uwagę, że w kolejności wyróżniają kobiety, okienko zostawiają wszystkim, którzy chcieliby się identyfikować w inny niż tradycyjne sposób, na końcu natomiast umieszczają formę męską. Jak daleko może ewoluować ten tok myślenia? Płeć żeńska, płeć męska, płeć trzecia… Płcią czwartą mogą być wszyscy, którzy nie zgadzają się z pozostałymi itd. I tu bezpieczniej będzie chyba zapytać, choć zahacza to już o absurd: kim jesteś?

Czy ze sporu o językową reprezentację w rzeczownikach da się wyjść z korzyścią dla każdego? Stanowisk raczej nie ubywa, a może być i tak, że inne grupy (filozofowie zadawali już pytanie – dlaczego mamy dzielić względem płci, a nie koloru oczu?) zapragną mówić o sobie tak, jak im odpowiada. Pozostaje czekać, w którym kierunku rozwinie się UZUS. W końcu prędzej czy później najbardziej lobbowane słowa i tak wejdą do kanonu.