Chiny

Już raz się powiodło. Opracowany w latach 50. standardowy język mandaryński „przyjął się” (nie do końca dobrowolnie) w Chińskiej Republice Ludowej. Dziś mówi nim niespełna 850 milionów ludzi na całym świecie – w tym co najmniej 30 milionów obcokrajowców i przeważająca większość obywateli Chin. Komunistyczna Partia Chin planuje jednak drugi etap językowego podboju.

Cel jest prosty i trudny do osiągnięcia: wszyscy Chińczycy powinni na co dzień posługiwać się mandaryńskim standardem. Również dalekowzroczny – w bliskiej przyszłości nie zapowiada się na to, by Tybetańczycy czy Kantończycy zrezygnowali nagle ze swoich dialektów. Jak bowiem głosi stare chińskie przysłowie: Niebo jest wysoko, a cesarz daleko. Co w interpretacji oznacza: stolica sobie, a peryferia sobie. Od niepamiętnych czasów najdalej wysunięte prowincje Chin odznaczały się większą niż inne swobodą w przyjmowaniu nakazów scentralizowanego aparatu władzy. Partia komunistyczna zdaje sobie sprawę, że normami zmiany nie wyegzekwuje, pozostaje więc „nauczyć” lud mandaryńskiego… podstępem.

Mandaryński w świecie rozrywki popularnej

W tym pomagają rządowi firmy, takie jak Nintendo. W maju tego roku japoński producent zabawek wypuścił na południowochiński rynek kolejną przygodę z serii Pokemon. Grę wideo, w której imiona znanych na całym świecie stworków zapisano w znakach, sugerujących wymowę mandaryńską, nie kantońską. Firma decyzję tę tłumaczyła chęcią zjednoczenia graczy z całego kraju. W odpowiedzi Hongkończycy zjednoczyli się w proteście przed japońskim konsulatem.

Za językiem – polityka

Zjednoczenie graczy, zjednoczenie gospodyń domowych, zjednoczenie ludzi biznesu – to hasła, którymi firmy i organizacje usprawiedliwiają silne propagowanie mandaryńskiego. Partia tłumaczy, że ujednolicenie języka sprzyja wzrostowi gospodarczemu, między innymi przez korzystny wpływ na poziom edukacji i możliwości rozwoju, np. przy współpracy ośrodków technologicznych z różnych regionów republiki. Za ekonomią kryje się jednak polityka. Komunistyczny rząd pragnie pozbawić mniejszości – Ujgurów, Tybetańczyków, grupy etniczne z Chin Południowych – językowego oręża. Partia, która od 1949 roku stara się o ujednolicenie chińskiej mowy, obawia się zrywów niepodległościowych i przejęcia (części) władzy chociażby przez Kantończyków, w liczbie 60 milionów. Dlatego w prowincji Guangdong coraz częściej programy informacyjne nadawane są po mandaryńsku…

Porozumienie na piśmie

Jak w artykule „China’s tyranny of characters” komentuje „The Economist”: językowo, Chiny chcą być jak Ameryka – kraj, w którym mowa i pismo są ujednolicone. W rzeczywistości są jak średniowieczna Europa – kontynent, na którym rozbrzmiewa mnóstwo różnych języków, oficjalnie połączonych w piśmie przez lingua franca, łacinę. Chińczycy z różnych prowincji w rozmowie face to face porozumiewają się ze sobą na piśmie właśnie, kreśląc znaki na kawałkach papieru. Lub, coraz częściej, wystukując na klawiaturze.

Pinyin i alfabet łaciński

Partia rządząca miała nadzieję, że rozwój technologiczny wpłynie na ujednolicenie języka chińskiego. W końcu Chińczycy z Pekinu i z Junnan będą mogli porozmawiać w standardowym mandaryńskim bez wychodzenia z domu! Niestety, informatyzacja życia codziennego wpłynęła na naukę języka, a zwłaszcza tysięcy znaków, w ogóle. Chcąc napisać słowo po mandaryńsku, wystarczy wklepać jego transkrypcję w pinyin, a na ekranie pojawią się znaki do wyboru. Wystarczy je rozpoznawać, nie trzeba umieć w takim stopniu, by odtworzyć je na kartce. Po drugie, przez rozwój Internetu mandaryński w tradycyjnym zapisie traci na rzecz pinyin. Składająca się ze znaków alfabetu łacińskiego (prócz v) transkrypcja w prosty i skrótowy sposób (a taką formę Internet lubi) pozwala wyrazić myśli, pełne zachodnich neologizmów. Slangowi sprzyja również bardziej elastyczny dialekt kantoński, który umożliwia zapisanie większej liczby dźwięków.

Z osiągnięć globalizacji korzystają przede wszystkim młodsi Chińczycy. W Internecie wyrażają przywiązanie do tradycji – piszą wiersze, rapują w rodzimym dialekcie. A gdy potrzebują porozumieć się szybko i wygodnie, korzystają z pinyin. Na nic im mandaryński standard, wyrośli już w końcu ze szkolnej ławy. I jak konkluduje „The Economist”, rewolucja językowa może się udać. Do społecznej i politycznej jednak jeszcze daleko.