Boom na Azję ma się dobrze. W biznesie, turystyce, kulinariach, w pieśni i w powieści. W modzie, trendach wnętrzarskich, handlu i oczywiście, w językach obcych. Chiński, japoński, koreański – te języki dalekowschodnie najczęściej pragniemy poznawać. Znajomość którego z nich najbardziej popłaca?

Najważniejszy jest feeling

Języki się czuje. Zarówno poliglota, jak i ten, kto uważa się za językowe beztalencie, może nagle powiedzieć: to jest to. Autorowi tego artykułu przypadł do gustu japoński, za to francuski idzie jak po ghhh… tfu, grudzie. Nie bez znaczenia jest wcześniejsze osłuchanie. Fan „Metal Alchemist” czy „Death Note” (popularne serie mangi i anime) naturalnie zapragnie nauczyć się japońskiego jako ważnego elementu ulubionego świata przedstawionego, a ten, kto kończy dzień oglądając koreańskie dramy, będzie chciał poznać hangul. Chińska kultura współczesna nie cieszy się w Polsce taką popularnością, jak japońska, południowokoreańska czy chociażby tajwańska (choć to do nauki mandaryńskiego też jakaś zachęta).

Biznes to biznes

język chińskiTych, którzy wybierają putonghua (chińską „mowę powszechną”), nęci wizja dobrych zarobków. Państwo Środka nie zwalnia w produkcji dóbr dla całego świata – w niskiej cenie, z wykorzystaniem nowych technologii, przy zachowaniu tradycyjnego kultu pracy. Równie chętnie Chińczycy przyjmują produkty do użytku własnego, stając się strategicznym ośrodkiem eksportu. A że zazwyczaj angielski w ich wykonaniu pozostawia wiele do życzenia, zapobiegliwi biznesmeni i pośrednicy uczą się chińskiego, a raczej… standardowego mandaryńskiego. Na rozległej powierzchni Chińskiego Republiki Ludowej utworzyły się bowiem różne dialekty. Zdarza się, że Chińczycy z odległych prowincji dogadują się między sobą, rysując znaki.

Do Japonii z angielskim

język japońskiCo z japońskim? Językiem kraju, który przez lata stanowił potęgę w kreowaniu najnowszych technologii, najsolidniejszych maszyn i najbardziej zaskakujących rozwiązań. Kontakty handlowe z tą dalekowschodnią grupą wysp nie są tak ożywione. Popyt na tłumaczenia związane z językiem japońskim pojawia się, co prawda, w biznesie, ale i w kulturze, a najczęściej zapewne w turystyce. Japoński to wciąż nisza, w której bez determinacji trudno się utrzymać. Czym innym jest również znać kulturę z opowieści, czym innym – doświadczyć jej na własnej skórze. Znający japoński obcokrajowiec dostaje pracę w Tokio najczęściej jako nauczyciel angielskiego. A jeśli uda mu się dostać do korporacji, współpracownicy będą się do niego zwracać zapewne… po angielsku. I kwestia hierarchii oraz narodowego myślenia Japończyków („jesteśmy w centrum świata”) może dać się we znaki.

Koreański dla hobbystów

język koreańskiMimo że Koreę Południową określa się mianem „dalekowschodniego tygrysa”, koreańskiego wciąż uczą się głównie pasjonaci. Koreańczycy inwestują w Polsce, budują fabryki, więc na tłumaczenia biznesowe (choć również literackie) popyt jest zawsze. A może warto nauczyć się koreańskiego i wyjechać na drugi kraniec świata? Anna Sawińska, autorka bloga „W Korei i nie tylko” rozwiewa marzenia fanów k-popu i k-dramy. Największe szanse na znalezienie dobrej pracy w Korei Południowej mają osoby, które ukończyły najlepsze uniwersytety: koreańskie lub z amerykańskiej „ligi bluszczowej”. Inaczej niż w Japonii, gdzie każdy znający angielski białoskóry „gaijin” może zostać nauczycielem zachodniego lingua franca, tu pożąda się native-speakerów.

Zagadnienia techniczne

A jeśli wziąć pod uwagę poziom trudności, czy wśród omawianych jest język, który można opanować szybko i „bezboleśnie”? Mówi się, że koreański hangul to „alfabet jednego poranka”, do zapamiętania w kilka godzin. Utworzony w opozycji do chińskich znaków, w celu zmniejszenia analfabetyzmu, stał się głównym pismem Koreańczyków. Litery przypominają ruchy aparatu mowy, jakie można zaobserwować w trakcie ich wypowiadania. Prawdziwe uproszczenie, tylko… Jak wypowiedzieć „wae”, „we” i „weo”, by słuchacz mógł je odróżnić? Jak sprawić, by słowo „hyeong” (kor. starszy brat) wyszło zgrabnie i naturalnie? Reguł wymowy jest w koreańskim kilkadziesiąt. Inaczej niż w japońskim, gdzie wystarczy zapamiętać, że „shi” to „si” (tak, powinniśmy mówić „susi”!), a „chi” – „ci” (więc dla fanów „Czarodziejki z Księżyca”, Cibiusa). Ewentualnie, „tsu” – „cu”. Gramatyka w japońskim (co ciekawe, bardzo zbliżona do koreańskiej) również nie powinna stanowić problemu. Ten tkwi w, bagatela, kilku tysiącach znaków kanji. Podobnie jak w chińskim, gdzie do wyzwania dochodzą w wymowie cztery tony: wysoki, wznoszący, opadająco-wznoszący i opadający. Co więcej, w wielu wypadkach decydują one o znaczeniu słowa.

Nie ma już oryginalności w twierdzeniu: podążaj za głosem serca. Tkwi w nim jednak sporo prawdy. Ten, kto uczy się chińskiego wyłącznie przez wzgląd na zastosowanie biznesowe, po godzinach z tęsknotą spojrzy na koreański hangul. Wniosek: statystyki popytu, używalności i PKB warto