Google translate Koniec 2016 roku był dla jednego z dzieci wujka Google’a czasem rewolucji. To nie przesada. Twórcy usługi Google Tłumacz zapewniali, iż w ciągu kilku miesięcy rozwinęła się ona bardziej niż przez 10 ostatnich lat, od momentu udostępnienia jej dla użytkowników. Za sprawą wielkich zmian stoi liczący z początku ledwie 3 osoby zespół projektowy Google Brain, który rozpoczął prace nad neuronowym tłumaczeniem maszynowym. Po angielsku: neural machine translation.

Od listopada 2016 najpopularniejszy internetowy translator przekłada całe zdania, nie, jak uprzednio „słowo po słowie”. Metoda ta skutkowała tworami w stylu „Kali jeść, Kali pić”, zapełniając tłumaczony tekst abstrakcjami. Rezultaty, jakie uzyskiwał Google Tłumacz można było porównać co najwyżej do mieszanki chinglish.

Rewolucja tłumaczeń online rozpoczęła się od ośmiu języków: angielskiego, niemieckiego, francuskiego, hiszpańskiego, portugalskiego, chińskiego, japońskiego, koreańskiego i tureckiego. W marcu 2017 do tego grona dołączył polski (obecnie lista języków dostępnych w technologii NMT liczy kilkadziesiąt pozycji). Pierwotnie Tłumacz w każdej kombinacji językowej najpierw dokonywał przekładu na angielski, następnie na język docelowy – stąd „kwiatki” w okienku po prawej. Obecnie przekład przebiega dwuetapowo. W sieci neuronowej pracuje Encoder, który dekoduje znaczenie danego elementu, oraz Decoder, który ów sens na nowo koduje, starając się jak najlepiej dopasować słowa do kontekstu.

Aby zobrazować zasięg metamorfozy, przytaczam przykłady sprzed i po, zaczerpnięte z materiałów promocyjnych Google.

Język oryginalny:

Mylisz niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu.*

Nowe tłumaczenie brzmi:

You mistaken the sky with stars reflected at night on the surface of the pond.

Dla porównania tłumaczenie sprzed rewolucji:

You’re wrong sky with stars reflected on the surface of a pond at night.

Tłumaczenie po ostatnich zmianach zachowuje naturalny szyk zdania, a nawet poetycką stylistykę. Użytkownik w trakcie pracy usprawnia ponadto mechanizm przekładu – internetowy translator operuje wszak sztuczną inteligencją.

Skuteczność nowej odsłony przed jej medialną premierą sprawdził również profesor Jun Rekimoto. Poprosił internautów, by po porównaniu dwóch akapitów tekstu literackiego tłumaczonego z japońskiego na angielski odgadli, którego przekładu dokonał on, a którego Google Translate. Obydwa teksty wzorowo oddawały sens, pod względem gramatycznym skonstruowane były poprawnie… Maszyna „zapomniała” tylko wstawić jednego „the”!

Czy to oznacza, że tłumacze mogą już wywieszać na drzwiach tabliczki z napisem „zamknięte”?

Przekład online, nawet ten wykonany przy użyciu translatora wyposażonego w pseudomózg, wciąż opiera się na automatycznym mechanizmie. Mózg człowieka osadzony jest w ciele, jaźni, która czuje, oddycha, zanurza się w kulturze. I nawet argument o podążaniu translatora za pożądaną stylistyką nie zmieni faktu, że żywy tłumacz nada tekstowi unikalnego charakteru. Google przetłumaczy powieść, prawda. Człowiek wniesie do tekstu niepowtarzalną wrażliwość. Translator przełoży regulamin strony internetowej. Tak, odda sens. Tłumacz zna język prawny, zwroty faktycznie stosowane w konkretnym rodzaju dokumentu. Pojedyncze frazy z materiałów promocyjnych Google’a zaskakują trafnością, jednak maszynie nie można zaufać na tyle, by powierzyć jej tłumaczenie całej strony tekstu. Nawet ze zleconą korektą.

Z usprawnień Google Translate cieszą się uczniowie, studenci, a przede wszystkim… tłumacze. Dzięki technologii NMT maszyna stała się bardziej wiarygodnym źródłem wskazówek, stażystą siedzącym przy biurku obok, po którym musielibyśmy sporo poprawić, ale w pewien sposób nas odciąży. Dotąd Tłumacz przydawał się niekiedy do sprawdzenia pojedynczych, nieznanych innym słownikom terminów, dziś może podpowiedzieć kontekst zdania. To jest rewolucja.

Jak zapowiada Google, to dopiero kolejny krok na drodze do wykreowania wirtualnego asystenta idealnego. Adekwatne tłumaczenie w czasie rzeczywistym ma być tylko jedną z opcji (przekład „na żywo” z widoku kamery jest już dostępny na smartfonach. Choć nie do końca poprawny, znajduje zastosowanie w podróży). Jak w swoim artykule dla „New York Timesa” pisze Gideon Lewis-Kraus**, Wyobraź sobie, że możesz powiedzieć Mapom Google: „Chciałbym udać się na lotnisko, ale po drodze kupić prezent dla siostrzeńca”. Przekształcony serwis byłby czymś w rodzaju nieodstępującego cię na krok asystenta, podobnego do tego, w którego wcieliła się Scarlett Johansson w filmie Spike’a Jonze’a Ona. Wiedziałby wszystko, co wie o tobie bliski przyjaciel albo gorliwy podwładny: znałby wiek twojego siostrzeńca, wysokość sumy, którą jesteś w stanie wydać na prezent, a także lokalizację najbliższego otwartego sklepu”.

Kto skorzysta z naszych usług, gdy osobistego tłumacza zabierze ze sobą nawet do dworcowej toalety na drugim końcu świata? Będziemy się tym martwić, gdy przyjdzie pora. Mamy jednak przeczucie, że wciąż będziemy potrzebni.

*    Cytat z „Wieży jaskółki” A. Sapkowskiego

**  Artykuł  „Budowniczowie wieży Googel” tłumaczył Marcin Orliński dla „Przekroju”