Słowotwórstwo i zapożyczenia z języka angielskiegoPrzez wielu anglicyzmy traktowane są niczym mnożące się w mgnieniu oka szkodniki, wygryzające dziury w polskim języku. Jak się okazuje, nie wynaleziono jeszcze skutecznie przeciwdziałającego im środka. Zanim obcojęzyczne nazwy przekroczą granice naszego kraju, można próbować zniszczyć je w zarodku, tworząc polskie odpowiedniki. Problemem jest: jak przekonać ludzi do ich używania?

Pierwsze anglicyzmy zaczęły pojawiać się w Polsce po II wojnie światowej. Dotyczyły m.in. dziedziny sportu: badminton, gem, set, mecz, debel, a także rozrywki: disco, country, blues, jazz. W latach 80. nastąpił boom (sic!) na używanie wyrazów obcego pochodzenia. Trwa on do dziś. Wraz z rosnącą globalizacją, do naszego kraju witają nowe technologie, strategie biznesowe, trendy w marketingu i urodowe tricki. Zauważcie, że do poprzedniego zdania wkradło się bez zamierzenia kilka anglicyzmów. Jak wyglądałby język polski, gdyby nie one?

Robimy branding w social media

Nasycony anglicyzmami język agencji reklamowych wyśmiewała ostatnio na YouTubie popularna grupa komików-vlogerów Abstrachuje. Dla osób spoza branży zabawnie może brzmieć kwestia: Musimy przede wszystkim zmienić branding, a sfokusowanie się na działaniach PR-owych to nasz next step. PR to skrót od „public relations”, który można by przełożyć jako „kreowanie relacji firmy z otoczeniem”. Długie, prawda? Skrótowe formy języka angielskiego to jeden z powodów stosowania ich w wielu krajach. „Branding” (brand – ang. marka) – kolejne, bardziej problematyczne słowo klucz. Gdyby przetłumaczyć je dokładnie, wychodzi niezrozumiałe i dalekie od jego sensu „markowanie”. Najbardziej rzeczowe, a zarazem najkrótsze tłumaczenie brandingu przedstawić można słowami „budowanie świadomości marki”. A który z zabieganych pracowników agencji miałby czas na stosowanie tego wyrażenia?

Jan Kowalski Supervisor

Biznes to dziedzina będąca kopalnią anglicyzmów. Ba, samo słowo „biznes” jest kalką z języka angielskiego. W dzisiejszych firmach hierarchia pracowników układa się następująco: na czele zarządu stoi Chief Executive Officer, czyli CEO; podlegają mu natomiast Sales Managerowie, działy ds. Human Resources, Key Account Managerowie czy Supervisorzy. Co stało się z dyrektorem generalnym, kierownikami ds. sprzedaży, działami rekrutacji? Nieco trudniej sprawa przedstawia się w przypadku kolejnych dwóch stanowisk. Słów „Key Account Manager” raczej się nie tłumaczy, gdyż trzeba byłoby napisać na wizytówce osoby piastującej to stanowisko „kierownik ds. najważniejszych klientów”. Supervisor to w firmie osoba, wykonująca audyt finansowy, a także zarządzająca  większymi zespołami niż Senior Audytor. Jak określić to stanowisko po polsku, najlepiej jednym słowem? Cóż, najkrótszą nazwą byłaby chyba „więcej niż Senior Audytor, mniej niż Manager”.

Dzisiaj zakładam body i boyfriendy

Wiele nieprzetłumaczonych na język polski anglicyzmów znaleźć można również w modzie. Fashionistki, najczęściej blogerki, pod zdjęciami stylizacji umieszczają podpisy: jeansy, t-shirt, body, full cap, boyfriendy. Do pierwszych trzech zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Coż, dżinsy można by nazwać „denimami”, trudniej jednak wymyślić odpowiednik t-shirtu. „Koszulka w kształcie litery T”? Zdecydowanie za długie. „Body” z kolei to nic innego jak „ciało”. A Polki nosić „ciała na ciele” raczej nie zamierzają. Full cap to modna w ostatnim sezonie czapka z szerokim daszkiem. Ewentualnie można by ją nazwać „pełny kaszkiet”, choć ktoś mógłby zapytać: Pełny kaszkiet czego? Cukierków? Modę na boyfriendy natomiast rozpoczęły dziewczęta, które zaczęły podbierać spodnie swoim lubym. Projektanci podchwycili trend i niedługo później w sieciówkach można było dostać „kobiece spodnie o męskim kroju”. Również zbyt długa nazwa. A może „chłopaki”, „facetki”? Jakieś pomysły?

Chipsy na lunch

Pewne jest, że od anglicyzmów w życiu codziennym nie uciekniemy. W końcu każdy z nas kiedyś był singlem (od ang. single person), a nie „osobą samotną”. Wielu pojechało na camping, nie zaś na „biwak”, a niektórzy zamiast namiotu wybrali „żeglowanie po kanapach” (z ang. couchsurfing – zatrzymywanie się na nocleg w domach nieznajomych osób, po wcześniejszym umówieniu przez specjalny portal). Wśród nas znajdują się również miłośnicy filmów animowanych ze świetnym polskim dubbingiem. Przepraszam, „dogrywaniem”. Głosu, oczywiście.

Trwającej od kilkudziesięciu lat ekspansji anglicyzmów w głąb polskiego języka nie da się już opanować. Tych, którzy próbują, spotyka niepowodzenie. Musieliby przecież racjonalnymi argumentami przekonać masy do stosowania dłuższych, bardziej niewygodnych i trudniejszych do zapamiętania polskich wersji angielskich słów. Czas pogodzić się z tym, że język to żywa, wciąż kształtująca się materia, a wszelkie nowe formy stanowią znakomity przedmiot do badań.

P.S. Chyba nie będzie zaskoczeniem, że artykuł ten pisał copywriter, a nie „pisarz treści”?

Oceń

Dodaj komentarz