Cel jest prosty i trudny do osiągnięcia: wszyscy Chińczycy powinni na co dzień posługiwać się mandaryńskim standardem. Również dalekowzroczny – w bliskiej przyszłości nie zapowiada się na to, by Tybetańczycy czy Kantończycy zrezygnowali nagle ze swoich dialektów. Jak bowiem głosi stare chińskie przysłowie: Niebo jest wysoko, a cesarz daleko. Co w interpretacji oznacza: stolica sobie, a peryferia sobie. Od niepamiętnych czasów najdalej wysunięte prowincje Chin odznaczały się większą niż inne swobodą w przyjmowaniu nakazów scentralizowanego aparatu władzy. Partia komunistyczna zdaje sobie sprawę, że normami zmiany nie wyegzekwuje, pozostaje więc „nauczyć” lud mandaryńskiego… podstępem.
W tym artykule dowiesz się:
Mandaryński w świecie rozrywki popularnej
W tym pomagają rządowi firmy, takie jak Nintendo. W maju tego roku japoński producent zabawek wypuścił na południowochiński rynek kolejną przygodę z serii Pokemon. Grę wideo, w której imiona znanych na całym świecie stworków zapisano w znakach, sugerujących wymowę mandaryńską, nie kantońską. Firma decyzję tę tłumaczyła chęcią zjednoczenia graczy z całego kraju. W odpowiedzi Hongkończycy zjednoczyli się w proteście przed japońskim konsulatem.Za językiem – polityka
Zjednoczenie graczy, zjednoczenie gospodyń domowych, zjednoczenie ludzi biznesu – to hasła, którymi firmy i organizacje usprawiedliwiają silne propagowanie mandaryńskiego. Partia tłumaczy, że ujednolicenie języka sprzyja wzrostowi gospodarczemu, między innymi przez korzystny wpływ na poziom edukacji i możliwości rozwoju, np. przy współpracy ośrodków technologicznych z różnych regionów republiki. Za ekonomią kryje się jednak polityka. Komunistyczny rząd pragnie pozbawić mniejszości – Ujgurów, Tybetańczyków, grupy etniczne z Chin Południowych – językowego oręża. Partia, która od 1949 roku stara się o ujednolicenie chińskiej mowy, obawia się zrywów niepodległościowych i przejęcia (części) władzy chociażby przez Kantończyków, w liczbie 60 milionów. Dlatego w prowincji Guangdong coraz częściej programy informacyjne nadawane są po mandaryńsku…Porozumienie na piśmie
Jak w artykule „China’s tyranny of characters” komentuje „The Economist”: językowo, Chiny chcą być jak Ameryka – kraj, w którym mowa i pismo są ujednolicone. W rzeczywistości są jak średniowieczna Europa – kontynent, na którym rozbrzmiewa mnóstwo różnych języków, oficjalnie połączonych w piśmie przez lingua franca, łacinę. Chińczycy z różnych prowincji w rozmowie face to face porozumiewają się ze sobą na piśmie właśnie, kreśląc znaki na kawałkach papieru. Lub, coraz częściej, wystukując na klawiaturze.Pinyin i alfabet łaciński
Partia rządząca miała nadzieję, że rozwój technologiczny wpłynie na ujednolicenie języka chińskiego. W końcu Chińczycy z Pekinu i z Junnan będą mogli porozmawiać w standardowym mandaryńskim bez wychodzenia z domu! Niestety, informatyzacja życia codziennego wpłynęła na naukę języka, a zwłaszcza tysięcy znaków, w ogóle. Chcąc napisać słowo po mandaryńsku, wystarczy wklepać jego transkrypcję w pinyin, a na ekranie pojawią się znaki do wyboru. Wystarczy je rozpoznawać, nie trzeba umieć w takim stopniu, by odtworzyć je na kartce. Po drugie, przez rozwój Internetu mandaryński w tradycyjnym zapisie traci na rzecz pinyin. Składająca się ze znaków alfabetu łacińskiego (prócz v) transkrypcja w prosty i skrótowy sposób (a taką formę Internet lubi) pozwala wyrazić myśli, pełne zachodnich neologizmów. Slangowi sprzyja również bardziej elastyczny dialekt kantoński, który umożliwia zapisanie większej liczby dźwięków.Z osiągnięć globalizacji korzystają przede wszystkim młodsi Chińczycy. W Internecie wyrażają przywiązanie do tradycji – piszą wiersze, rapują w rodzimym dialekcie. A gdy potrzebują porozumieć się szybko i wygodnie, korzystają z pinyin. Na nic im mandaryński standard, wyrośli już w końcu ze szkolnej ławy. I jak konkluduje „The Economist”, rewolucja językowa może się udać. Do społecznej i politycznej jednak jeszcze daleko.