Oczywiście, że można być w dwóch krajach jednocześnie – sam ten fakt nadaje granicom wyjątkowości. Realizacja podziału terytorialnego przebiega zazwyczaj w sposób standardowy, z oznaczeniami w formie tablic i betonowych słupków. Są jednak granice nietuzinkowe, a oto najciekawsze z nich!
Granice mogą fascynować. Bo jak to jest, że umowna, ustalona przez polityków (czy to setki lat temu, czy też kilka) linia wyznacza miejsca, w których obowiązuje pewne prawo, przeważa jakiś język i występuje odrębna kultura? Niektóre granice są proste, prowadzone „od linijki” – jak te pomiędzy państwami afrykańskimi, wyznaczone w XIX w. przez kolonizatorów ze świata zachodniego. Inne przebiegają naturalnie, jak polsko-słowacka granica, biegnąca w najpiękniejszej części szczytami Tatr. Są jednak granice-wyjątki. Powstałe wedle ludzkiego pomyślunku, zaskakujące pomysłowością lub… powalające absurdem.
W tym artykule dowiesz się:
Enklawy, subenklawy i przekraczanie granicy razy 20
Jak Baarle, granica holendersko-belgijska, nazywana „najbardziej zwariowaną granicą na świecie”. Nie bez powodu. Spacerując przez Baarle-Hertog (po stronie belgijskiej) i Baarle-Nassau (po stronie holenderskiej) przekraczamy białą, wyrysowaną krzyżykami na chodniku linię niezliczoną ilość razy. To dlatego, że kilka enklaw belgijskich znajduje się po stronie holenderskiej, a kilka holenderskich – w Belgii. „Poszatkowana” granica przebiega przez środek ulic i budynków, więc sytuacja, gdy samochód parkowany jest w dwóch krajach naraz, należy do codzienności. Co w przypadku domu? O przynależności do kraju decyduje… położenie drzwi frontowych. A że Belgia i Holandia różni się m.in. systemem podatkowym, właściciele domów decydują się czasami na „drobne” korekty w planie architektonicznym. Mieszkańcy Baarle znajdują się w komfortowej lokalizacji, jeśli chodzi o dostęp do przyjemności i rozrywek. W jednym kraju można spożywać alkohol po ukończeniu 16. roku życia, w drugim – po 18-stce. W Holandii roi się od rozmaitych zakazanych w Belgii shopów, Belgia natomiast słynie ze sklepów z fajerwerkami (w Niderlandach oczywiście zabronionych). Mieszkańcy Baarle mówią po holendersku i świetnie się dogadują – akcent tego języka różnicuje się, gdy wyjeżdżają w głąb Holandii lub Belgii.
Granice trzech państw to…
W rankingu najciekawszych granic solidne miejsce zajmują trójstyki. Miejsca, w których spotykają się trzy państwa: jak Austria, Węgry i Słowacja. A mieszkańcy każdego z tych krajów mogą zasiąść wspólnie – bez przekraczania swoich granic – do stołu piknikowego, oznaczonego odpowiednimi flagami. Choć to raczej nie miejsce wymiany międzykulturowej, a turystyczna ciekawostka, granicę oznaczono w sposób przydatny i pomysłowy. W Polsce trójstyków mamy 6. Niektóre z nich są trudno dostępne i niezadbane (jak ten polsko-białorusko-ukraiński, nakreślony w lesie, bez żadnych drogowskazów), inne przekształcono w atrakcję dla zwiedzających. Trójstyk polsko-słowacko-ukraiński znajduje się na bieszczadzkim szczycie Krzemieniec, natomiast ten polsko-czesko-niemiecki, położony nad Nysą Łużycką, oznaczono dużymi flagami i wyposażono w miejsce do odpoczynku spacerowiczów. Siedząc na ławce, można się zadumać nad istotą granic. Dlaczego są nam potrzebne i co rzeczywiście kryją w swoich ramach?
Najlepiej strzeżona granica na świecie
Strefa zdemilitaryzowana między Koreą Północną i Południową to tak naprawdę najbardziej zmilitaryzowany obszar na świecie. Na terytorium o długości 4 km i szerokości 250 km rozmieszczono ok. 2 miliony min lądowych, a każdy jego skrawek jest szczegółowo obserwowany przez koreańskich żołnierzy. Tak przestronną granicę wyznaczono w 1953 r. po zawieszeniu broni w wojnie pomiędzy obydwoma częściami Korei po to, by zapobiec niekontrolowanemu wznowieniu konfliku. DMZ (strefa zdemilitaryzowana) dziś roi się od turystów. Można do niej wjechać jedynie z wycieczką zorganizowaną przez wyspecjalizowaną, współpracującą z ONZ (ta organizacja sprawuje kontrolę nad strefą) agencją turystyczną. W obszarze granicznym położona jest m.in. wioska zjednoczenia („unification village”), w której turyści kupują produkty (ponoć) pochodzenia północnokoreańskiego. Znajduje się tam też obserwatorium, gdzie przy filiżance kawy można obserwować zieloną, północno-południowo-koreańską granicę. Niektórzy uznają tę atrakcję turystyczną za wyjątkowo nieetyczny „teatr”. W reżimie Korei Północnej cierpią ludzie, propaganda północnokoreańska daje o sobie znać również na samej granicy, a odwiedzający przyglądają się temu jak dobremu przedstawieniu.
Język na granicy
Granicę między Hiszpanią a Portugalią można pokonać np. ekstremalną tyrolką. Tę między Izraelem i Palestyną w brutalnej ciszy, gdzie za wysokim murem zaczyna się inny świat. Granice naturalne i oznaczone przez człowieka, te mniej i bardziej przyjemne do przekraczania, zamykają w swoim obrębie terytorium i kulturę, ale przepuszczają, przesączają jeden element – język. Języki w strefach przygranicznych przenikają się, noszone przez ludzi w mowie, jak również na billboardach, znakach informacyjnych czy w postach w mediach społecznościowych, że Słowak w Krośnie czy w Nowym Sączu zgubił portfel i prosi o oddanie. Przez wzgląd na przenikanie się języka, żyjemy w tyglu nie tylko w dużych miastach, ale właśnie na granicach – co czyni je miejscami niezwykle wartościowymi pod względem kulturoznawczym.