W historii przekładu na próżno szukać wielkich przewrotów. To ciąg kroków, które następowały w przebiegu ewolucji: wynikały jeden z drugiego, odpowiadając na potrzeby coraz bardziej rozwiniętych społeczeństw. Jak proces dokonywania tłumaczenia możliwie idealnego kształtował się przez wieki?

Zacznijmy od momentu w prehistorii, w którym nastąpiło pierwsze spotkanie przywódców dwóch mówiących różnymi językami plemion. Dlaczego to istotne? Członkowie obydwu grup mogli porozumieć się za pomocą gestów, lecz komunikacja między nimi byłaby skuteczniejsza, gdyby plemiona mówiły tym samym językiem. Tak narodziła się potrzeba translacji – przełożenia na język danej grupy treści, zakodowanych w innym systemie lingwistycznym. Plemiona zaczęły się między sobą porozumiewać przy pomocy tłumacza, a pierwsze wykonujące ten zawód osoby język obcy wchłaniały przez inercję, czyli intensywne przebywanie w grupie docelowej, aż do wyłapania wszelkich kontekstów i zapamiętania (w tym czasie nie wynaleziono jeszcze pisma) powiązań w językowej sieci.

Kropka w kropkę

W początkach jego powstania, słowo pisane traktowano jak świętość. Zapisywano nim w końcu teksty religijne, dostępne tylko dla tych, którzy posiedli drogocenną umiejętność odkodowania i odtworzenia pisma. Wraz z rozpowszechnianiem się wierzeń wśród różnych ludów, dokonywano tłumaczeń słowa Bożego na poszczególne języki i dialekty. Robiono to z pieczołowitością, słowo po słowie – tak, by nie uronić żadnego z nich, a przez to nie wypaczyć sensu całości. Cóż, tzw. tłumaczenie dosłowne, bez przywiązywania wagi do reguł gramatycznych i praktycznych aspektów posługiwania się językiem, musiało siłą rzeczy modyfikować znaczenie oryginału. To tak, jakby Biblię przepuścić dzisiaj przez automatyczny internetowy translator

Sensu stricto

Niepraktyczność powyższej metody zauważono w momencie, gdy czytanie ze sfery sacrum przeszło do profanum. Pochłanianie historii „zza siedmiu mórz” stało się przyjemnością początkowo elitarną, stopniowo rozpowszechniając się wśród niższych warstw społecznych. Czytelnicy łaknęli zagranicznych opowieści, lecz tłumaczenie dosłowne nie pozostawiało z nich sensu. Tak na początku naszej ery wykształcił się przekład znaczeniowy, ukierunkowany na wierne oddanie przebiegu historii. Przekład ów miał nadal wiele wad – tłumacze nie zwracali uwagi na formę utworu, pomijali historyczne realia tekstu i zastosowane w oryginalnej treści ozdobniki tak, iż literatura nie aspirowała już do miana „pięknej”.

Dowolność w przekładzie

Czytanie zagranicznych opowieści w swoim języku miało stać się przyjemniejsze od początków XVIII wieku – wtedy francuscy tłumacze zaczęli dokonywać przekładów według idei jednego z nich, Floriana: najprzyjemniejszy przekład będzie najwierniejszym. Starożytne teksty pozbawiano surowych, męczących dla ówczesnego czytelnika realiów. Dostosowywano język do danej epoki i lokalizacji, a także bez poczucia winy ingerowano w treść – to głowne cechy przekładu swobodnego. Wszystko ku wygodzie ówczesnego odbiorcy, który miał pojąć historię w sposób łatwy, szybki i przyjemny.

Priorytet funkcjonalności

W gronie XVIII-wiecznych tłumaczy znalazły się jednak osoby, którym przy dokonywaniu przekładu zależało na oddaniu wszystkich aspektów tekstu oryginalnego. Tak powstało tłumaczenie adekwatne, do dzisiaj będące najwyższym standardem. Przekład ów dba zarówno o zachowanie historycznych realiów, spójność formy (co ważne jest zwłaszcza w określonych szczegółowo formach literackich), dokładne przeniesienie znaczeń, jak i stosowanie odpowiedniego słownictwa, np. specjalistycznego. Do rozwoju tłumaczeń adekwatnych przyczyniła się również radziecka szkoła przekładu – jej praktycy optowali za funkcjonalnością tłumaczeń, gdyż, jak twierdzili, uzyskanie „fotograficznej dokładności” w przekładzie i tak nie będzie możliwe.

Zjednoczenie w branży

Wiek XX przyniósł tłumaczeniom pewną instytucjonalizację. Powstały stowarzyszenia, które do dziś mają na celu dbanie o wysokie standardy wykonywania przekładu oraz etykę pracy tłumacza. Pierwszym z nich była, założona w 1953 roku na paryskiej Sorbonie, Międzynarodowa Federacja Tłumaczy. W ślad za nią poszło utworzone w Genewie Międzynarodowe Stowarzyszenie Tłumaczy Konferencyjnych AIIC, a na rynku polskim Stowarzyszenie Tłumaczy Polskich (1981) oraz Polskie Towarzystwo Tłumaczy Ekonomicznych, Prawniczych i Sądowych „TEPIS” (1990).

Kooperacja szarych komórek i procesora

Dzisiaj proces przekładu coraz rzadziej odbywa się przy użyciu kartki papieru i grubego tomiszcza słownika. Nie chodzi tylko o wklepywanie słów w języku docelowym do komputerowego edytora tekstu, lecz korzystanie z pomocy programów translatoryjnych. Oczywiście nie w formie automatycznych internetowych translatorów, ale rozbudowanych baz danych, które magazynują zastosowane już przy tłumaczeniach zwroty oraz słownictwo specjalistyczne, a następnie pozwalają tłumaczowi z krwi i kości czerpać z własnego doświadczenia.

Jak będzie wyglądał proces przekładu w przyszłości? Można snuć podejrzenia… Jedno jest pewne: by wykonać w pełni funkcjonalne i wysokiej klasy tłumaczenie, komputer jeszcze przez długi czas potrzebował będzie ingerencji posiadającego wiedzę i specjalistyczne doświadczenie człowieka.

Oceń

Dodaj komentarz