Panujemy nad nim. Z potrzeby komunikacji stworzyliśmy mowę, później pismo, w tysiącach różnych odmian i wariantów. Uczymy się go od lat najmłodszych, wiemy, jakiego pojęcia użyć, by wyrazić daną wiadomość. Raz jeszcze: panujemy nad językiem.
Ale… Biorąc pod uwagę, ile obecnie na co dzień informacji w nim zakodowanych wchłaniamy, zastanawiamy się: jaki ma na nas wpływ? Czy pojęć lansowanych przez media nie powtarzamy w rozmowach ze znajomymi? Czy, chcąc być na czasie, najprościej: „dogadać się”, nie stosujemy uproszczeń, modnych pojęć, anglicyzmów, w końcu słów służących zjawisku postprawdy? O pozycji języka w czasach najnowszych będzie ten artykuł.
Co to jest postprawda?
Według wybitnego socjologa Anthony’ego Giddensa pojęcie interpretować można dwojako.
- W kategorii nowomowy, narzędzia wykorzystywanego do „siania” propagandy. Przykład? Federacja Rosyjska uparcie zaprzecza, jakoby wojska jej stacjonowały na terenie Ukrainy. Wiemy, że to kłamstwo, bo obraz kamery wyraźnie pokazuje, że te oddziały tam są.
- Jako określenie życia w świecie fragmentarycznym, kreowanym przez media do tego stopnia, że to dziennikarze, wydawcy, producenci decydują, co się wydarza. Nagłaśniają przed publiką informacje o tych, nie innych wydarzeniach, a czasami nawet kreują „fakty nieprawdziwe”.
Słowo „postprawda” znalazło się na 8. miejscu najpopularniejszych pojęć 2016, jednak obserwując przekazy medialne z pierwszego kwartału roku bieżącego, wywnioskować można, że teraz używa się go znacznie częściej. W przeważającej większości przypadków, w odniesieniu do drugiej proponowanej przez Giddensa definicji, jako wytworu naszych czasów – bo przecież od zawsze politycy twierdzili, że coś jest białe, gdy było czarne.
W jaki więc sposób język może poświadczyć, że żyjemy w epoce postprawdy?
- Tabloidyzacja języka to zjawisko w świecie mediów utrzymujące się od dobrych kilkudziesięciu lat. Charakterystyczne początkowo wyłącznie dla prasy brukowej, „zaatakowało” również radio i telewizyjne wiadomości, przechodząc do tytułów prasowych i internetowych dotąd renomowanych. Język oddziałujący na emocje, niezwykle perswazyjny, wydaje się, że w postprawdzie posunął się (to możliwe) o krok dalej w stronę nieprawdy. Za przykład niech posłużą słynne clickbaity – zawierające fragmentaryczne, mylące informacje tytuły, które mają użytkowników zachęcić do wyświetlenia całego materiału (z ang. „click” – kliknięcie, „bait” – przynęta, wabik). Samo pojęcie ma negatywne konotacje. Klikający w tytuł „Mikkelsen pije alkohol w trakcie wywiadu? Przyjrzyj się uważnie” czytelnik poczuje się rozczarowany, gdy w krótkim tekście dowie się, że tak naprawdę skandynawski aktor popija mineralną… W clickbaicie liczy się jedno – by nastąpiło kliknięcie myszką. Co do konstrukcji tytułu, wszystkie chwyty dozwolone.
- Coś więcej niż clickbait? Mistyfikacja otoczki informacji w taki sposób, by prawdziwy (choć ukryty) przekaz dotarł do wiele większej grupy odbiorców. Jeden z najpopularniejszych polskich youtuberów, znany z szumnych metod zwracania na siebie uwagi Łukasz Jakóbiak, sfingował ostatnio swój występ w słynnym amerykańskim programie „Ellen DeGeneres Show”. Zbudował odtworzone „kropka w kropkę” studio, o pomoc poprosił bliźniaczo podobną do prezenterki aktorkę i zaanonsował filmik jako „Łukasz Jakóbiak u Ellen”. Widz spodziewa się Jakóbiaka u Ellen, a ogląda – takie były reakcje – przekaz zmanipulowany, nieprawdziwy, w jakiś sposób z niego drwiący. Mimo że nie takie były Łukasza intencje – on po prostu bardzo chce wystąpić u Ellen i liczył, że taka wiadomość do niej dotrze. Cel nie uświęca jednak środków.
- Kolejny przykład na to, że język w mowie i w piśmie łatwo wykorzystać do wykreowania szumu wokół faktu, który na tak dużą uwagę nie zasługuje? „Help! Help! Polish boy wanted!” – tak zatytułowała swoje wideo niejaka DeeDee, która na koncercie w Europie poznała chłopaka z Warszawy. Wie tylko, że na imię mu „Votek”. Pamięta, że ubrany był w „dżinsy, naprawdę fajną kurtkę i białe adidasy”. Prosi o udostępnianie filmiku, bo ilu już zakochanych (prosząc o pomoc nieznajomych internautów, odwołując się do ich zaufania) odnalazło się poprzez media społecznościowe? Gdy okazało się, że film to tak naprawdę viral stworzony przez odzieżową markę Reserved, sieć zawrzała oburzeniem. Kolejna „fejkowa” informacja w ciągu tak krótkiego czasu? Czy żyjemy jeszcze w prawdziwym świecie?
- A może już tylko w świecie Instagrama? Zwieńczone kilkudziesięcioma nieraz hasztagami, przepuszczone przez rozmaite filtry, w wielu przypadkach skomponowane specjalnie na potrzeby odbiorców zdjęcie, sprawia mylące wrażenie. Zazdrościmy wręcz supermatkom, które udostępniają fotki wymyślnych eko-śniadań, tagując je #instaday, #instamood, #instabreakfast, dorzucając cegiełkę do świata, który istnieje tylko w Internecie. Co więcej tworzy się go jedynie przy pomocy towarzyszących nam przy wykonywaniu wszelkich czynności urządzeń mobilnych. Na Instagramie, podobnie jak na Facebooku, obowiązuje specyficzny język – w tym wypadku język hasztagów, skrótowy, zanglicyzowany, niekiedy zupełnie wirtualny.
Anthony Giddens odnosi się do pojecia „postprawda” z ostrożnością. Twierdzi, że fakt naszej świadomości tego stanu wyklucza jego istnienie – bo skoro wiemy, że to „postprawda”, to znaczy, że zdajemy sobie sprawę z występowania jakiejś prawdy.
Modzie na „fejki” (z ang. „fake” – fałszywy) nie sposób jednak zaprzeczyć. Obecny od dawna w Internecie język manipulacji i kłamstwa wydobywa z arsenału pojęcia coraz mocniejsze w wyrazie, coraz bardziej radykalne (do czego przyczyniają się polityczne antagonizmy), „katastrofalne”, „tragiczne” etc. etc. Czy dojdzie do eskalacji, przeciążenia językiem fałszu, po którym czeka nas słowna rewolucja? Czy będziemy posługiwać się, pod groźbą kary, wyłącznie językiem neutralnym? Nadmierna poprawność polityczna to również nadgorliwość, która gorsza jest od pewnej doktryny politycznej…