Tłumacz czy biuro tłumaczeń

Na co dzień każdy z nas posługuje się językiem polskim. Wykształcił się na przestrzeni wieków, dostosowując do zmiennych warunków historycznych, kulturowych czy ideologicznych. W skrócie: powstał tak samo, jak każdy język naturalny. Jednak z racji tego, że natura nie znosi próżni, prędzej czy później musiała pojawić się przeciwwaga w postaci języków sztucznych, które będą tematem naszego kolejnego wpisu.

O ile w przypadku języków, jakimi posługują się narody świata nie możemy wskazać konkretnych ich twórców, tak konlangi – bo tak też określa się języki sztuczne – przynajmniej u podstaw tworzy jedna osoba. Przyjęło się, że określana jest mianem językotwórcy lub konlangera. Praktycznie każdy z nas był nim jako dziecko; tajemne alfabety, kody, czy nawet całe języki towarzyszyły wielu z nas.

Kiedy to się zaczęło?

Pierwsze stworzone sztucznie języki traktowano nie jako eksperymenty ich twórców, a bardziej mistyczne żargony, ułatwiające czy wręcz umożliwiające komunikację między wtajemniczonymi w daną społeczność czy rytuał. Lingua Ignota, stworzona przez niejaką Hildegardę z Bingen będzie idealnym tego przykładem. Także język enochiański, upowszechniony w XVI w. przez Johna Dee, początkowo używany we wróżbiarskich rytuałach, przetrwał do naszych czasów, często pojawiając się w filmach i serialach („Supernatural”) oraz muzyce (zespół Therion nagrał cały utwór po enochiańsku).

Bliżej naszych czasów żył Tolkien, który jako pierwszy rozwinął całą gałąź konlangów. Od tego czasu głównie na potrzeby kultury masowej powstały setki, jeśli nie tysiące języków sztucznych, z których najbardziej znanym (i najbardziej rozwiniętym!) jest klingoński, czyli drugi język urzędowy dla wszystkich fanów „Star Trek”.

Też mogę mieć swój język?

Oczywiście, że tak! Wspomniany Tolkien stworzył zupełnie kompletny konlang zwany Qenya. Prace nad nim rozpoczął około 1915 roku, inspirując się głównie fińskim, ale też greką i łaciną – bliźniaczy był też sposób zapisu. Quenya cechuje się niezwykle bogatym słownictwem z bardzo częstym stosowaniem zrostków i przegłosu, a poszczególne zwroty powstawały niezależnie od znanych Tolkienowi-konlangerowi języków naturalnych, toteż nauka elfiej łaciny, jak czasami określany jest konlang, wymaga o wiele więcej czasu i wysiłku niż dowolny język naturalny.

Kurs należy zacząć przede wszystkim od tengwaru, czyli stworzonego od podstaw przez pisarza alfabetu. Dostępne w Internecie poradniki pozwolą Wam zacząć naukę, jednak najwięcej problemów sprawi skomplikowana składnia, rozbudowana gramatyka i zmyślna deklinacja oraz koniugacja (odmiana przez osoby, czasy, tryby oraz inne strony gramatyczne). Dociekliwi znajdą w Quenyi naleciałości staroangielskiego, jednak jego znajomość tak naprawdę nie gwarantuje szybkiego przyswojenia elfiej łaciny.

 Jak to tłumaczyć?

Na pewno nie jest to łatwe. Dowolny język wytworzony sztucznie znany jest w całości tylko jego twórcy, a często – jak w przypadku Tolkiena – może wymknąć się spod kontroli; zbyt bogate podwaliny gramatyczne sprawiają, że Qenya ciągle się rozwija, więc nawet ojciec całego Śródziemia mógłby mieć problem z odnalezieniem się we własnym konlangu.

Na co dzień nie spotykamy się z przekładami całych tekstów na języki sztuczne, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by ukazać problematykę związaną z translacją języka naturalnego na sztuczny na prostym przykładzie; załóżmy, że nasz alfabet został odwrócony, czas przyszły nie istnieje, a zamiast niego mamy teraźniejszy i, obecnie wymarły, zaprzeszły, który oznaczał zdarzenie mające miejsce często bardzo dawno temu. Alfabet będzie wyglądał więc tak: a=z; b=y; c=w itd.; pomińmy też polskie znaki (ą, ć, ę, ł, ń, ó, ś, ź, ż).

Mamy proste zdanie po polsku brzmiące: wczoraj wcześnie poszedłem do domu, dzisiaj będę siedział nad tym do późna.

Stosując czas zaprzeszły i teraźniejszy oraz usuwając polskie znaki będzie brzmiało:

Wczoraj bylem wczesnie poszedlem do domu, dzisiaj jestem siedze nad tym do puzna.

A jeśli dołożymy odwrócony alfabet:

Cwzigzn ybltk cwatfjot hifatultk ui uikd, uaofozn ntfek fouat jzu ebk ui hdajz.

Teraz jeszcze możemy dorzucić kilka zasad gramatycznych, nieco odmienną stylistykę i wymowę – wtedy otrzymalibyśmy bazujący na polskim język sztuczny, którego przetłumaczenie na angielski czy nawet wsteczne, z powrotem na polski, dla przeciętnego człowieka graniczy z cudem.

A jednak się da!

Niemniej, odwołując się z powrotem do Tolkiena, tłumacze z całego świata poradzili sobie z Qenyą – sam „Władca Pierścieni” przełożony został na dziesiątki języków; nie zmienia to jednak faktu, że proces translacji wymaga często uproszczenia języka do tego stopnia, by z bezokoliczników stworzyć najpierw zdanie w docelowym, a następnie stopniowo dodawać właściwe dla oryginału zasady gramatyczne.

Każdy z Was może stworzyć własny konlang. Dla tych mniej dociekliwych wystarczy obmyślenie alfabetu oraz interpunkcji; ci, którzy mają większe ambicje, mogą zbudować kompletny język z własną gramatyką i tysiącami słów. Tylko jeden warunek: jeśli zechcecie, byśmy go przełożyli, pamiętajcie o spisaniu porządnego podręcznika do jego nauki.

Dodaj komentarz